Jakbym miała powiedzieć jedną najważniejszą refleksję po 3 latach terapii, to powiedziałabym, że terapia jest o sobie… To niby takie oczywiste przecież! Ale często wprowadzamy do procesu różne osoby, opowiadamy historie, co nas może znowu oddalać od nas samych. Dobry terapeuta naprowadzi nas delikatnie na właściwy kurs. Będzie zadawał pytania dotyczące tego, co czujemy. Bo często podświadomie robimy różne uniki, żeby nie dotknąć tego, co naprawdę trudne i bolesne.
Rozpłakałam się pierwszy raz po roku. Rok czasu to dużo, biorąc pod uwagę, że czasem czytam sobie, że ktoś płakał przez pierwsze 3 sesje. Nie potrafiłam sobie pozwolić na słabość. Opuszczenie gardy i zrzucenie pierwszej warstwy płaszcza ochronnego kosztowało mnie bardzo wiele. I myślę sobie, że to pierwszy błąd, który popełniamy i tu droga czytelniczko/czytelniku chciałabym cię prosić o jedno – nie porównuj procesów, czytając ten tekst. Oczywiście warto i nawet trzeba zwracać uwagę na szkodliwe zachowania specjalistów, ale każdy proces jest inny. My inaczej w nim pracujemy, bo każdy z nas jest inny. Pracujemy też w różnych nurtach i z różnymi osobami. Więc porównania 1:1 absolutnie nie mają sensu. Bo i też nic nie wnoszą, a przecież zadaniem terapii, przynajmniej tej mojej jest nauczyć się być dla siebie dobrą. Porównania nas biczują i powodują przekonanie, że znowu coś robimy nienależycie.
Ile to trwa?
Teraz zdarza mi się płakać całkiem często, chociaż zapewne nie opłakałam jeszcze wszystkiego. Wszystkich ran z dzieciństwa i smutków, które noszę. Przeczytałam ostatnio u Nishki, że chodziła na terapię 6 lat. 6 lat to długo! Z drugiej strony czym jest 6 lat w porównaniu do całego okresu kodowania w nas schematów zachowań, mechanizmów ucieczkowych, traum? Terapia nie spowoduje, że coś, co się wdarło głęboko w podświadomość przejdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To też myślę jeden z mitów dotyczących procesu (oczywiście możemy iść do np. psychologa z doraźnym problemem, który potrzebujemy rozwiązać i nie każda terapia będzie trwała tyle), mam czasem wrażenie, że niektórzy podejmują próby terapii, po kilku spotkaniach uważając, że nie pomaga. Byłam na terapii i nie pomogła! No nie pomogła, bo to, co głęboko nie wyjdzie na wierzch w ciągu 5 sesji. Terapeuta nie powie, że coś będzie trwało dwa lata czy pięć. Ustalacie sobie cele, do których zmierzacie. Nie wiadomo, jak szybko to się zadzieje.
Proces terapii to fazy. Raz się unoszę i czuję, że już już blisko. Innym razem zaliczam twarde lądowanie. To tak jakby robić dwa kroki do przodu i jeden do tyłu. I to jest jak najbardziej ok! Tak jest i trzeba to zaakceptować, bo coś się w tym czasie w nas mieli. Czasem spotykamy się z bardzo trudnymi treściami, które nas przygniatają i znowu mamy poczucie, że stoimy w miejscu. Przeczytałam też ostatnio, że zdarzają się sytuacje, w których uważamy już, że jest ok i możemy śmiało uznać, że dotarliśmy do końca. Ale to mogą być podświadome mechanizmy ucieczki od tego, co jeszcze głębiej i jeszcze trudniejsze. Dlatego dobry terapeuta raz obserwując ciebie i prowadząc proces, sam zasygnalizuje, że zmierzacie do końca. Dwa nie da ci uciec – to zawarłyśmy w kontrakcie, jeśli poczuję, że coś jest niewygodnego, nie będę chciała przychodzić (a to wcale nie musi być takie świadome, ot np. coś mi zaczyna wypadać w dzień terapii, głowa boleć itd.) to jej o tym powiem i wspólnie to przegadamy. Zdarzały mi się różne sytuacje np. taka, gdzie zaobserwowałam, że w każdy poniedziałek jestem mega zła, wszystko mnie wkurza, korki, ludzie. Przegadałyśmy to, na ile świadomość, że w poniedziałek spotykam się z czymś trudnym, wpływa na moje emocje i nastawienie. Teraz mam swoje rytuały. Wychodzę wcześniej, idę sobie na śniadanie lub kawę. Nie wpadam na ostatnią chwilę.
Mity terapii
Jakie są jeszcze mity terapii? Że coś się w nas naprawi i będziemy innymi ludźmi. Oj jakie to mylne. Nie będziemy. Z dużym prawdopodobieństwem dalej będziemy mieć różne lęki i schematy, ale będziemy podchodzić do nich świadomie. Rozumieć je. Umieć dać sobie wsparcie, czyli stanąć za sobą i te mechanizmy nie będą nam rujnować życia. Też tak miałam długi czas. Czekałam na wielkie wow! Kiedy wyjdę z gabinetu i będę już innym człowiekiem no kiedy? To bolesne usłyszeć, że nigdy. Że życie nie jest czarno-białe i że raz jest lepiej raz gorzej. Terapia ma nas wyposażyć w narzędzia do rozumienia siebie i do radzenia sobie z emocjami i różnymi historiami. Nie ma magicznych maszyn, do których wchodzimy i wychodzimy odmienieni. I to nie działa tak, że każda sesja ci w czymś pomaga i każda absolutnie każda ma przynieść zmianę. Bo czasem jest tylko drogą, a czasem rzeczy się procesują, chociaż ty tego nie dostrzegasz.
I tu ktoś może zapytać hej to po co to wszystko, ta cała terapia? Kupa czasu, pieniędzy i nigdy nie będę kimś innym? Po 3 latach procesu śmiało obstaję przy tym, że to najlepsza decyzja mojego życia. Chociaż zdarzało się myśleć, po co mi to było! Bo przychodzi najtrudniejszy moment w procesie – nie ma starego, ale nowego też jeszcze nie. Czyli nauczyłeś się radzić z pewnymi schematami zachowań, ale nie udało się wypracować jeszcze nowych mechanizmów. Wtedy przychodzi bezradność. To są takie momenty – osoby, które znają proces bujania relacyjną łódką, kiedy okazuje się, że już ci to niepotrzebne (czyli to, żeby coś się cały czas działo a związek dawał niepokój i rozpierduchę), ale czym to zastąpić? I mogę śmiało powiedzieć, że gdyby nie terapia to rozwaliłabym relację, w której jestem kilka razy. Mocno pracujemy też nad kwestiami związanymi z bliskością i zależnością. Coś, co kiedyś wydawało mi się widoczne tylko u moich partnerów, jak się okazało dolega i mnie samej. I wybieranie osób z lękiem przed bliskością to tak naprawdę dwa końce tego samego kija, gdzie raz jedno się zbliża, raz drugie.
Jak wygląda proces?
Przez pierwszy rok opowiadałam historie. Kto. Kiedy. Z kim. Dlaczego? Wydawało mi się to ważne i tak to jest ważne. Ale to tylko tło do tego, co ty czujesz. Bo w sytuacji, gdy ktoś cię zostawił czy zranił, nieistotne są jego pobudki i analiza dlaczego, istotne jest, jak ty się z tym poczułeś i co ci to zrobiło. Drugi rok to nauka wkraczania do świata emocji. Uczyłam się obserwować, jak się czuję i co mi robią różne rzeczy. Trzeci rok to czas, w którym schodzę jeszcze głębiej do strefy czucia. Ale też dochodzę do siebie. Zaczynam zauważać, w jakim miejscu jestem ja. Uczę o swoich potrzebach. I tu znowu ważne, żeby się nie biczować. Nie myśleć – o dziś terapia to stracony czas, bo się nie zadziało nic ważnego. Albo stoję w miejscu i mam wrażenie, że nie robię żadnych postępów. I to też moment do podzielenia się tymi obawami ze swoim terapeutą, Ja średnio takie tematy wnoszę raz na kilka miesięcy. Wtedy omawiamy, co się mogło zadziać i dlaczego tak czuję.
Terapeuta jest ważny
No właśnie terapeuta, są badania mówiące o tym, że nie nurt jest istotny a relacja z osobą, która cię prowadzi. To niewidzialna więź, którą tworzysz z osobą przecież na początku zupełnie obcą, przed którą po jakimś czasie stajesz nagi. Mnie się trudno otwiera w ogóle, a do tego jeszcze trudniej przed kobietami, dlatego wybrałam kobietę. Żeby nauczyć się być blisko kobiet w pełnej akceptacji drugiej strony. Naczytałam się od was wielu różnych niefajnych rzeczach dotyczących specjalistów, dlatego to takie ważne, że nie dość, żeby mieli odpowiednie wykształcenie, to ważne jest, żeby poddawali się superwizji. I to nie jest tak, ze swojego terapeutę musisz wielbić. Gwarantuję ci, że w trakcie całego procesu będziesz przeżywała cały wachlarz emocji. I ja czasem mówię „dziś jestem na panią zła”, bo mi powiedziała coś, co mi się nie spodobało. Albo mnie dotknęło. Rozkładamy to sobie potem na czynniki pierwsze, dlatego zachęcam do dzielenia się wszystkim, co jest w środku. Zresztą w terapii psychodynamicznej zachodzi zjawisko przeniesienia i przeciwprzeniesienia – przeniesienie, gdy na terapeutę przenosimy swoje reakcje emocjonalne wobec ważnych osób z naszego życia, przeciwprzeniesienie to podobne zjawisko zachodzące w drugą stronę. Dzięki pomocy terapeuty możemy przeżywać coś, co do tej pory było wyparte i nieświadome.
Ja sama
I tak postrzegam, że terapia to proces nad tym wszystkim, co w nas nieuświadomione. Nad ranami, które nosimy w większości z dzieciństwa, zaopiekowanie się wewnętrznym dzieckiem, które nie było zaopiekowane, wsłuchanie się w siebie. Nauka nazywania emocji i zauważania niesłużących nam schematów. I jeszcze jedno ważne na koniec – na terapię nikogo nie wysyłamy. Żeby się zadziały zmiany, to musi być świadoma chęć pracy po drugiej stronie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, gdy mamy np. problemy w parze, żeby samemu podjąć terapię, gdy druga strona wykazuje się niechęcią. Bo każdy związek ma swoją dynamikę i zmiana pewnych zachowań u nas spowoduje, że i pewne zachowania u drugiej strony siłą rzeczy będą się musiały zmienić. Nie mówię tu oczywiście o sytuacji, gdy ja chodzę na terapię i mówię partnerowi, że ponieważ zmieniłam to i to, to on musi zmienić tamto. Mówię o rzeczach, które zadziewają się nieświadomie, np. ja pracuję nad lękiem przed bliskością, więc umiem wejść w pewną zażyłość i druga strona siła rzeczy gdy moje zachowanie się zmienia, musi na to jakoś zareagować.
Wiem, że u niektórych funkcjonuje przekonanie, że terapeuta to nasz płatny przyjaciel. Co jest krzywdzące dla obu stron, bo jak można o sobie myśleć, że potrzebuję komuś zapłacić, żebym mogła pogadać?! Jak chcę pogadać rozmawiam z przyjaciółmi. Terapeuta ma mi pomóc rozkminić moje podświadome schematy zachowań, a dzięki swojej wiedzy i dzięki narzędziom ma mnie przeprowadzić przez proces, zadając odpowiednie pytania. To dlatego nauka sprawczości jest pierwszym krokiem do bycia zdrowym emocjonalnie dorosłym. Sprawczość jest o tym, że sami podejmujemy decyzje i bierzemy za nie odpowiedzialność, a nie szukamy dobrych rad. O nauce sprawczości pisałam tutaj klik
Proces terapii jest procesem poszukiwania odpowiedzi na różne pytania, które cię nurtują. Ale tych odpowiedzi terapeuta nie da ci na tacy, znajdujesz się w sobie. Bo ty sam wiesz, co jest dla ciebie najlepsze. Więcej o tym, jak wybrać terapeutę, na co zwrócić uwagę znajdziecie w tym tekście klik