To było jedno z moich pierwszych terapeutycznych odkryć. Takie, że gdy usłyszałam te słowa od terapeutki to najpierw w mojej głowie nastąpił mały wybuch, potem te słowa pracowały we mnie kilka dni, a teraz noszę je ze sobą. I gdy tylko ta perspektywa się we mnie pojawia, pytam siebie – no dobrze, a co zyskałaś? Jakie są plusy? I co Ci załatwia fiksowanie się tylko na stracie?
Był taki moment w trakcie terapii, gdy już wygadałam się ze wszystkich swoich historii. No prawie. Gdy już przemieliłam życiowe dramaty, odkryłam wszystkie rany, miałam wrażenie, że przez jakiś czas mówię w kółko o tym samym.
Że niby wszystko spoko, mam partnera, jestem szczęśliwa, piszę. Że tamto życie z toksykami było nieźle popierdolone. Ale że tęsknię za tymi czasami. Za sobą z wtedy. Za tym, że się dużo działo. Dużo facetów było dookoła do przeglądania się w ich oczach. Tu mnie chcieli, tam mnie chcieli to dopiero było życie! I że czuję, że się zmieniłam i nie bardzo jest już powrót do tego, co było. Ba, ja bym nie chciała wracać do tych złych rzeczy. Ale jednak jakaś nostalgia została i ciągoty. I wtedy terapeutka powiedziała te słowa – Pani Aniu, pani na wiele rzeczy patrzy z perspektywy straty…
Perspektywa straty prowadzi do tego, że nieustannie patrzymy w kategoriach utraconych korzyści.
Perspektywa straty powoduje, że nawet jak rozstaliśmy się z najgorszym partnerem na świecie, patrzymy na to co przed nami z perspektywy tego, że straciliśmy kogoś, kogo kochaliśmy.
Zamiast przyjrzeć się temu, co zyskaliśmy – spokój, szacunek, poczucie bezpieczeństwa, wolność…
Przez perspektywę straty możemy też patrzeć na innych ludzi. Na ich życie i osiągnięcia. Jeśli mamy w głowie tylko czynniki ujemne, będziemy się porównywać do ludzi na zasadzie – ona ma to i to, ja tego nie mam dlaczego? Jestem gorsza. Jej się wiedzie lepiej. Perspektywa zysku powoduje, że myślimy – no tak ona ma to i to, ja mam coś innego. Bo jesteśmy różni i każdy ma inaczej. Albo co mogę zrobić, żeby dojść tam, gdzie ona.
Perspektywa straty tworzy w naszej głowie bolesne kratery cierpienia i niezadowolenia. A przecież każdy z nas w życiu coś traci nieustannie. Strata, o czym pisze Judith Viorst w książce To, co musimy utracić jest wpisana w życiorys każdego. Tracimy dziecięcą beztroskę, rodzice tracą dzieci, kiedy wypuszczają je na świat, tracimy rodziców, aż w końcu tracimy siebie i musimy się pogodzić ze swoją starością i tym, co minęło. Ważne jednak, żeby te straty zaakceptować jako element życia. Jego koło toczy się tak samo dla każdego. A nie skupiać się na nich. Jak zaczniemy się skupiać na tym, co straciliśmy albo tym, czego nie mamy dojdziemy do punktu, w którym ja byłam. Smutku i rozpamiętywania przeszłości.
Jeśli skupiamy się tylko na tym, czego nie mamy nasze życie toczyć się będzie wokół skutków negatywnych, zamiast pozytywnych.
Każdy związek daje nam doświadczenia, z których możemy wyciągnąć wnioski.
Każdy związek daje nam wspomnienia, nawet jeśli wiele złych, to przecież także i dobre.
Każdy związek nas czegoś uczy, coś nam zostawia.
I nawet jeśli się kończy, tracimy ukochaną osobę to coś zyskaliśmy. Czegoś się nauczyliśmy.
Emocje, które się pojawiają przy stracie i ich przepracowanie jest potrzebne, żeby ruszyć z miejsca. Jednak nie warto się tylko skupiać na stracie, a spojrzenie na życie, związki i sytuacje z tej lepszej, pozytywnej perspektywy sprawia, że zdecydowanie lepiej się żyje.
Perspektywa straty powodowała, że wciąż i wciąż odwiedzałam jego konto na social mediach, zastanawiając się, co robi, z kim jest i dlaczego nie jesteśmy razem.
Perspektywa straty powodowała, że byłam osadzona głęboko w przeszłości, zamiast skupić się na tym, co tu i teraz.
Perspektywa straty powodowała, że nie potrafiłam przeboleć tego, że ktoś podjął inną decyzję – nie chcę być z Tobą.
W życiu tracimy wiele rzeczy. Ale nie pozwólcie na to, żeby straty przesłoniły Wam całą resztę i samo życie.