Jakbym miała powiedzieć jedną najważniejszą refleksję po 3 latach terapii, to powiedziałabym, że terapia jest o sobie… To niby takie oczywiste przecież! Ale często wprowadzamy do procesu różne osoby, opowiadamy historie, co nas może znowu oddalać od nas samych. Dobry terapeuta naprowadzi nas delikatnie na właściwy kurs. Będzie zadawał pytania dotyczące tego, co czujemy. Bo często podświadomie robimy różne uniki, żeby nie dotknąć tego, co naprawdę trudne i bolesne.
Ktoś mi ostatnio powiedział takie mądre zdanie – dlaczego stojąc i uderzając 25 raz głową w mur, liczymy, że to mur ustąpi? A nie wpadamy na to, że może będzie trzeba odpuścić? W różnych historiach i komentarzach, które czytam często przewija się ten fragment, coś robimy wciąż i wciąż, licząc, że druga strona w końcu skapituluje. Da się „namówić” na miłość…
Ostatnio przeczytałam u kogoś po raz kolejny, że wystarczyło się otworzyć na obfitość i przesunąć sobie limity i już było go stać na mentoring za 80 koła. Pyk. Jakie to proste. Nie trzeba w sumie zapierdalać, bo przecież ograniczenia są w naszej głowie, kultura zapierdolu już niemodna, wiec jak tylko otworzymy się na to, co dobre przyjdzie do nas samo. No kurwa nie. Ty widzisz przesuwanie limitów, ja widzę ludzi, którzy chcą was naciąć na hajs.
Trzy osoby w związku to o jedną za dużo. A co w sytuacji, gdy tą trzecią osobą jest rodzic? O tym, jak trudne jest to doświadczenie wiedzą tylko ci, którzy żyją w relacjach nie tylko ze swoim partnerem/partnerką, ale i ich matką lub ojcem. Dlaczego niektórzy nie potrafią odpuścić kontroli nad dziećmi i tak ciężko jest im się pogodzić z faktem, że ich dzieci są już dorosłe i mają swoje życie?
Uwielbiam Włochy. Mam wrażenie, że ten kraj jeśli chodzi o to, co atrakcyjne wygrał prawie wszystko w loterii krajów. Italia ma cudowną pogodę, piękne miejsca, starożytne zabytki, miłych ludzi i pyszne jedzenie. To dlatego za każdym razem, gdy tam jestem, buzia cieszy mi się od ucha do ucha.