To moje trzecie podejście do psychoterapii. W sumie czwarte. Ale kiedyś, dawno temu w Krakowie zrejterowałam po pierwszym spotkaniu. Potem wróciłam w rodzinne strony, partnera już nie było i liczyłam, że problem sam się rozwiąże. A raczej zakopałam go pod dywan. Często pytacie mnie o polecenie dobrego terapeuty. Nie robię tego. Każdy, tak jak partnera czy partnerkę, powinien terapeutę wybrać pod siebie. I to co jest dobre dla mnie, nie musi być dla Was. Ale spisałam moje spostrzeżenia, które być może pomogą Wam w podjęciu decyzji. A moim zdaniem, to jedna z najlepszych rzeczy jakie możemy dla siebie zrobić!
Nie da się wychować dziecka, nie „sprzedając” mu różnych rzeczy. Swojego modelu związku. Rodziny. Przekonań o świecie i o innych ludziach. Podświadomych lęków, które od okresu dzieciństwa nam towarzyszą (piszę o tym sporo e-booku). I utrudniają wchodzenia w relacje. Lub funkcjonowanie z innymi ludźmi. Powodują, że boimy się zaangażowania. Albo samotności. Podejmowania decyzji. Sukcesu. Straty. Albo jeszcze miliona innych rzeczy. Dlatego gdybym dziś miała dziecko zbierałabym do skarbonki na jego terapię.
Tak jak napisałam – pierwsze podejście było jednorazowe. I nie miałam wtedy o samym procesie zielonego pojęcia. Drugie podejście nastąpiło po moim powrocie z Krakowa i traumatycznym rozstaniu. Nie potrafiłam sobie wtedy poradzić z tym, co się stało i ze swoimi emocjami. I moja mama podsunęła mi pomysł, żebym skorzystała z pomocy psychologa. Nie terapeuty.
I tu zatrzymajmy się chwilę nad tym, kim jest psycholog a kim terapeuta. Nie każdy psycholog musi być terapeutą i na odwrót. Psycholog to osoba po studiach psychologicznych. Może mieć różne specjalizacje np. kliniczną czy sądową. Udajemy się do niego, gdy potrzebujemy diagnozy psychologicznej lub gdy chcemy zasięgnąć porady czy konsultacji. Psycholog nie prowadzi psychoterapii, jeśli nie jest jednocześnie psychoterapeutą. A jego działanie jest raczej krótkoterminowe. Nie będziemy z nim pracować na rocznych czy dłuższych sesjach. Z kolei terapeuta to osoba, która ukończyła szkołę psychoterapii w wybranym przez siebie nurcie (4 lub 5 lat) i żeby się do niej dostać nie musi mieć skończonej psychologii. Co dla mnie istotne – większość szkół terapeutycznych wymaga od adeptów przeprowadzenia swojego procesu terapeutycznego, co powoduje, że nie przenoszą swoich traum czy historii na pacjentów. A przynajmniej nie powinni. Np. w poznańskiej szkole Gestalt jest to 200 godzin własnej psychoterapii. Psychoterapeuta pracuje w wybranym przez siebie nurcie – o nurtach za chwilę. Może też ukończyć dodatkowe kursy i mieszać metody pracy. Do tego powinien posiadać supervisora, czyli osobę, która monitoruje jego pracę. W dużym skrócie to taki terapeuta dla terapeuty. Można z nim porozmawiać o procesach terapii pacjentów oraz wyrzucić z siebie różne dylematy związane z pracą czy emocje. Tak dla higieny głowy. Z terapeutą pracuje się, w zależności od nurtu i problemu pacjenta krótkoterminowo lub długoterminowo.
I teraz wróćmy do mojego drugiego podejścia. Osoba, z której pomocy skorzystałam była psychologiem. I dziś wiedząc to co wiem o całym procesie i różnych innych sytuacjach, uznałabym jej działanie za nieodpowiednie. W tamtym czasie jednak chwilowo mi pomogła uporać się z traumą rozstania. Ale cały proces – kilka spotkań polegał na a- teście osobowości, który mi zrobiła, wygadaniu się odnośnie całej relacji, gdzie całą winę za stan rzeczy zrzuciła na partnera. Mało tego, kilka lat później poleciłam ją mojemu innemu partnerowi (to ten z książki), a ona potrafiła mu na sesji powiedzieć, że nie powinniśmy być razem! Dziś postrzegam taką pracę za mocno szkodliwą. Ale zdaję sobie sprawę, że tak jak są kiepscy kierowcy, sprzedawcy czy lekarze, tak psychologowie czy terapeuci to też tylko ludzie. I jeden jest świetny a inny tylko taki sobie. Znam tez historie od znajomych, gdzie psycholog na pierwszej sesji potrafił im powiedzieć, że coś jest ich winą albo rodziców albo partnera. I to była pierwsza i ostatnia sesja…
Moje trzecie podejście miało miejsce jakieś trzy lata temu. Wtedy już znałam różnicę między terapeutą a psychologiem. I mój wybór był bardziej świadomy. Ale nie miałam pojęcia o nurtach. Popytałam znajomych i wybrałam osobę, którą najczęściej polecali. Pracowała w nurcie poznawczo-behawioralnym i o ile sam nurt nie był dla mnie zły, o tyle osoba z którą pracowałam nie była dla mnie. Wydawało mi się, że moje emocje ją dodatkowo podbijają i tak się nakręcałyśmy wzajemnie. A czasem mówiła więcej ode mnie. Nie miałam po sesji refleksji. Ale też sam proces trwał za krótko, żebym mogła cokolwiek przepracować, bo niecałe 3 msc. Dziś widzę też spore braki jeśli chodzi o sam proces i wprowadzenie do niego.
Za czwartym razem trafiłam idealnie. Po pierwsze poczytałam sobie o nurtach i wybrałam ten, który przynajmniej z opisu odpowiadał mi najbardziej. Zastanawiałam się jeszcze nad Gestalt, ostatecznie wybór padł na nurt psychodynamiczny. Nurtów jest całkiem sporo, ale z tych najbardziej znanych to psychoanalityczny, psychodynamiczny, systemowy, poznawczo-behawioralny czy Gestalt właśnie. W samym procesie istotny jest wybór terapeuty, ponieważ to w dużej mierze wpływa na pracę. To więź, która się tworzy jest lecząca. Uwielbiana przeze mnie Kasia Miller mówi, że wybór terapeuty jest ważniejszy od wyboru partnera😊. Ja jednak zachęcam też do poczytania o nurtach właśnie, żeby potem nie być zdziwionym, że terapeuta np. mało mówi. A to może być cechą danego nurtu i będziemy się czuli niekomfortowo.
Moją terapeutkę wybrałam intuicyjnie. Przeryłam wszystkie gabinety i ośrodki w Poznaniu. Poczytałam opisy. Pooglądałam zdjęcia. I trafiłam za pierwszym razem. Wydawała mi się przyjazna i dojrzała. Chciałam pracować z osobą starszą ode mnie. Ale znowu nie na tyle przyjazna, żebym chciała się z nią zaprzyjaźnić. Gdzieś podskórnie czułam, że mnie okiełzna. Podoba mi się także w tym nurcie, że terapeuta utrzymuje dystans. Nie dzieli się swoimi prywatnymi rzeczami, dzięki temu zachodzi zjawisko przeniesienia – przelewamy na niego nieświadome uczucia do bliskich nam osób. To dlatego czasem się na moja terapeutkę bardzo wkurzam a czasem ją lubię😊
Ponad rok temu, gdy podjęłam decyzję o tym, że chcę wrócić na terapię, a raczej podejść do tematu porządnie byłam w dupie. Tkwiłam w przeszłości. Podglądałam byłego i cierpiałam katusze. Nie potrafiłam być dobrą partnerką w obecnym związku. Do tego pandemia i zamknięcie robiły swoje. Czułam się po prostu źle i poszłam po pomoc.
Zaczęłyśmy zdalnie. Wtedy w maju jeszcze wszystko było zamknięte. Co mi się podobało na początku? Konkrety. Moja terapeutka opowiedziała mi jak będzie wyglądać proces, zapytała z czym przyszłam, więc i ja zaczęłam opowiadać. Spotkania wstępne były 3 (może ich być więcej). To czas na rozeznanie terapeuty w danej osobie i problemie. Po nim rozmawiamy o tym, jak będziemy pracować – terapeuta mówi o kontrakcie. Podejmujemy też decyzję, czy chcemy ze sobą pracować – zarówno ja jak i terapeuta. On też może przecież nie mieć zasobów, żeby nam pomóc i wtedy powinien to powiedzieć lub przekierować do kogoś innego, kto jego zdaniem lepiej się rozeznaje w danym temacie. Podczas naszego kontraktu, oprócz kwestii finansowych, spóźnień, metod pracy padły ważne dla mnie słowa – pani Aniu może się tak zdarzyć, że poczuje Pani opór przed przychodzeniem tutaj. Że będzie się Pani spóźniać albo opuszczać spotkania. Ważne jest to, żeby pani mi o tym powiedziała i razem zastanowimy się co możemy z tym zrobić i jaka może być tego przyczyna. Dlaczego te słowa są istotne? Dlatego, że w pewnym momencie na terapii robi się bardzo trudno. Obrany z kolejnych i kolejnych warstw stajesz się nagi i bezbronny. I to naturalne, że chcesz się schować. Uciec. Wtedy terapia robi się niewygodna. Pojawia się złość na terapeutę. Ważne, żeby to wszystko zauważać i przegadywać. To element procesu i pewnie gdybym o tym nie wiedziała, uciekłabym z terapii po raz kolejny. Terapeutka poinformowała mnie również, że korzysta z superwizji oraz że sesje są nagrywane (dostałam zgodę na nagrywanie do podpisu).
To tyle o samym wyborze, teraz pytania, które mi często zadajecie i które też mi się gdzieś tam nasunęły.
Czy żeby iść na terapię trzeba mieć duży problem?
Żaden problem nie jest za duży ani za mały. Czasem nie podejmujemy pracy, bo wydaje nam się, że inni to mają dopiero problemy a nasze to same głupoty. „Problemem” jest coś, co nam utrudnia funkcjonowanie. Sprawia emocjonalny ból albo sami sprawiamy ból innym ludziom. Czasem oczywiście nie jesteśmy jeszcze mentalnie gotowi na terapię, zastanawiamy się, podejmujemy próby ale ostatecznie rejterujemy. Myślę, że nie warto się zmuszać. Musi nadejść nasz czas. Inaczej, gdy nie będziemy gotowi na pracę to nie ma większego sensu. Tak samo nie da się kogoś zmusić czy wysłać na terapię. Nikt nie lubi pracować pod presją innej osoby. To powinna być samodzielna decyzja.
Czy trzeba mówić? Płakać?
Ważne, żeby być sobą. Szczerym sobą. Nie sprzedawać terapeucie naszego obrazu, który sprzedajemy innym. Nie pomijać ważnych kwestii. Jeśli faktycznie chcemy zmiany powinniśmy być gotowi na odkrycie się. Oczywiście to proces, ja akurat mówię sporo. Ale okazało się, że mimo iż wydawało mi się coś innego, mam mocno schowane różne emocje i to nad ich czuciem także pracuję. A jeśli chodzi o płacz to w każdym gabinecie stoją chusteczki i płacz jest jak najbardziej normalny!
Czy terapeuta nam mówi, co mamy robić?
Nie powinien😊Terapia to proces, w którym do pewnych wniosków i do zmian powinniśmy dojść sami. Terapeuta zadaje jedynie odpowiednie pytania. Pozwala zauważyć pewne kwestie. Łączy punkty i rzuca nam światło na całość obrazu. Nie powinien oceniać naszego zachowania. Mówić nam co robimy źle a co dobrze. Dawać rad. Mówić kto jest zły a kto dobry. Proces terapii jest procesem poszukiwania. To my sami powinniśmy znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. A nie liczyć na to, że terapeuta nam powie, jak mamy żyć i da gotowe recepty.
Ile to trwa? Jak szybko mogę się spodziewać zmian?
Tyle, ile będzie trzeba. Nie wiem czy są nurty, w których terapeuta po części wstępnej mówi nam, że proces potrwa np. 20 spotkań. Możliwe, że są. My tego nie ustaliłyśmy. Potrwa, kiedy będę gotowa i uznam, że już wszystko przepracowałam a moje „problemy” nie utrudniają mi dalej życia czy funkcjonowania w relacjach. Kiedy osiągnę swoje cele, z którymi przyszłam. Oczywiście mogę go przerwać, gdy uznam za stosowne. I powiedzieć, ok już dosyć. Można też na terapię wrócić, jeśli poczujemy, że zostały tematy do przepracowania lub pojawiły się nowe. Znam również osobę, która chodzi na terapię prawie 10 lat i to z kolei uważam za spore nadużycie. Terapia powinna być procesem, który nas prowadzi od punktu wyjścia do rozwiązania i zmian a nie płatnym przyjacielem. Ważne również, żeby nie oczekiwać zmian po 3 spotkaniach. 3 spotkania to nie terapia, to próba terapii. Pamiętajcie, że różne schematy zachowań i przekonania kodowały nam się bardzo długo (przez większość dzieciństwa), więc trudno pewne rzeczy odkodować czy przepracować po kilku spotkaniach.
Czy każde spotkanie to odkrycie i olśnienie?
Cieszę się bardzo, że coraz więcej osób w przestrzeni publicznej mówi o tym, że korzysta z psychoterapeuty. Podoba mi się to normalizowanie pracy nad sobą i pracy ze swoją głową. Ale czasem mam taką zagwozdkę, jak czytam u różnych osób, że dokonały tego czy takiego odkrycia na sesji, że to może wpływać na nasze myślenie, że co sesja to odkrycie. A tak nie jest. Nie oczekujcie, że po każdym spotkaniu będzie wielkie wow, po którym nastąpi zmiana o 180 stopni. To się wszystko baaardzo powoli mieli. Ja tak naprawdę po roku chodzenia dopiero zaczęłam docierać do głębszych warstw mnie i zaczęły się pojawiać różne myśli na temat moich emocji czy zachowań, które nigdy wcześniej nie przyszłyby mi do głowy! Ale nie porównujcie się. Każdy pracuje w swoim tempie. Ważne, żebyście Wy czuli, że robicie postępy.
No właśnie, co z tymi postępami?
Postępy są wtedy, kiedy wy czujecie, że coś się zmienia. Ale też jest ok powiedzieć terapeucie, że czujecie, że utknęliście w miejscu. Mnie się zdarzyło. Rozmawiamy wtedy o tym. Skąd takie poczucie itp. Moi znajomi po kilku msc pracy zauważyli, że nie jestem tak rozedrgana emocjonalnie. Ja zauważyłam, że mniej wracam do przeszłości. Moja relacja z samą sobą jest lepsza. Pracuję też nad związkiem. Uczę się mówić o emocjach. Pokazywać słabość. I być od kogoś zależnym, z czym jak się okazało mam ogromny problem (o tym będzie osobny tekst). Jednym słowem nie doszłabym do tych wszystkich refleksji, które pomagają mi w pracy nad sobą i zmianą gdyby nie terapia.
Czy mogę zmienić terapeutę?
Oczywiście! Twoim zadaniem jest poszukanie osoby, z którą poczujesz się dobrze i bezpiecznie. Nie ma sensu ciągnąć czegoś na siłę. Ale też warto się przypatrywać tj napisałam wyżej swoim emocjom, bo czasem niektóre sprawy w nas powodują właśnie, że podważamy w kółko kompetencje terapeuty albo rejterujemy. Nie bój się reagować, gdy czujesz, że terapeuta przekracza Twoje granice np. adorowanie nas czy próba zaprzyjaźnienia się. Takie rzeczy absolutnie nie powinny mieć miejsca.
Co terapia zmienia?
Ośmielam się powiedzieć, że wszystko. Zmienia nie tylko Ciebie, ale cały system w jakim funkcjonujesz – rodzina, znajomi. Twoja zmiana to zmiana systemu. Dlatego mogą się pojawić tarcia i niezrozumienie. W pewnym momencie mocno zaczęłam podkreślać swoje granice, mówić o rzeczach, o których nie mówiłam wcześniej co wywoływało sporo tarć. To naturalny proces. Zaczynasz zauważać siebie i swoje emocje i o nich mówić, co nie każdemu może pasować. Często mówisz słowo nie. Po czasie jednak dochodzimy do momentu, w którym już wszystko nie jest czarne albo białe. Zaczynamy chodzić na kompromisy i nie wszystko odbieramy jako atak na naszą świeżo odzyskaną niezależność i świadomość samego siebie.
Czy terapia na NFZ jest gorsza od tej prywatnie?
Tak jak napisałam wyżej terapeuci to tylko ludzie. Uważam, że to czy płacimy z własnej kieszeni czy z kieszeni funduszu (czyli de facto też własnej😊) nie wpływa na jakość procesu. A przynajmniej nie powinno. Znam kilka osób, które do mnie pisały oraz z mojego bliskiego otoczenia, gdzie terapia na NFZ była super, zgodnie ze sztuką i były bardzo zadowolone z efektów.
Terapia, przynajmniej w moim przypadku odbywa się raz w tygodniu, o ustalonej porze i trwa 50 minut. Korzystam z terapii prywatnie, sesje kosztują 130 zł i uważam, że to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu.