To był bardzo dobry rok. Po raz pierwszy zauważyłam takie namacalne efekty terapii w postaci nie tylko zmiany mojego zachowania, ale i myślenia. Ale też ogromnie dużo z tej terapii wynoszę. Dlatego dziś chciałabym się podzielić najważniejszymi dla mnie słowami w 2022. I w życiu bym do nich nie dotarła, gdyby tak wyraźnie nie wybrzmiały na sesji. To takie nowe zaklęcia, które rzucam na rzeczywistość.
Sprawczość
To jest nasza supermoc, o której niewielu czasem pamięta. Nie wszystko w życiu zależy od nas. Pogoda nie zależy. Zdrowie w dużej mierze też nie (bo jak np. palimy fajki i chorujemy na raka płuc to już bardziej). Ale jednak wiele zależy. To, jakich wyborów dokonujemy. Jakie decyzje podejmujemy. Mam czasem wrażenie, że wielu tej sprawczości woli nie zauważać. Pod ostatnim tekstem na FB o świętach ktoś mi napisał, że święta do dupy, rodzina do dupy itd. To ja na to, że zaraz zaraz przecież mamy wybór. Nie musimy spędzać świąt z rodziną. Możemy je spędzić sami albo tj lubimy. W odpowiedzi usłyszałam, że ona się poświęca, zawsze stawia na innych i że ma już tego dosyć. No to zadałam kolejne pytanie – a co by się stało, gdyby przestała tak robić?
Mam wrażenie, że jest pewna grupa osób, która lubi zwalać wszystko na rzeczywistość. Zapominając, że w dużej mierze sami ją kreują. Zawsze się pojawi w otoczeniu ktoś zły, zawsze życie jest za mało dobre, zawsze w miłości nie wychodzi, a w pracy ktoś podkłada świnie. „Życie mi się tak ciężko układało”. No nie układało, samemu je układałeś. Nawet jeśli jesteś w kiepskim miejscu, z kiepską osobą u boku zawsze można bardzo wiele zmienić.
Bycie w nieustającym cierpieniu i narzekaniu daje nam uwagę otoczenia. I możliwość zrzucenia z siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nikt za nas nie podejmie życiowych wyborów. Nikt za nas nie ułoży sobie życia. Nikt za nas nie wybierze partnera. I nikt za nas nie ogarnie związkowych spraw. Nikt za nas nie będzie asertywnym. Nikt za nas nie odejdzie z toksycznego związku. Nikt za nas nie dostanie się na wymarzone studia czy nie zdobędzie wymarzonej pracy. Wszystko to suma podejmowanych decyzji i konsekwencji.
Zatem zamiast biadolić, że życie takie niedobre zapytam, co zrobiliście, żeby było inaczej? Cały tekst o sprawczości przeczytacie tu
Wybór
To się mocno zazębia ze sprawczością. Wybory. Życiowe wybory. W sumie życie całe składa się z naszych wyborów. To, czy skręcimy w prawo czy lewo. To czy wybierzemy tę pracę czy inną. Itd. Część z nich podejmujemy świadomie, inne z automatu. Ale jednak zawsze są jakieś do podjęcia na codziennej liście spraw to do. I wkurwia mnie maksymalnie, jak mi ktoś czasem napisze, że nie ma wyboru. Bo jak Sartre powiedział, brak wyboru to też wybór. To, że nie podejmujemy jakiejś decyzji, jest właśnie naszym wyborem, żeby jej nie podejmować. Bo albo nie chcemy jej konsekwencji. Albo boimy się nieznanego. Wniosek jest jednak taki, że nie podejmując go i wybierając de facto to co mamy, musi być nam wystarczająco dobrze/komfortowo. Nie ma czegoś takiego jak brak wyboru. Bo wybór jest jakiś zawsze, a ostateczny brak będzie w ostatecznym punkcie życia. Bo nie będzie sobie można wybrać czy chcemy umierać czy nie. Jeśli w jakichś wyborach tkwimy, nie podejmując innych, to dokładnie tak wybraliśmy.
Przeczytałam kiedyś, że coś jest niemożliwe. To zapytałam czy ktoś umarł, że jest niemożliwe. No nie, ale niemożliwe. Zatem drążę dalej i dowiaduję się, że została podjęta decyzja, która nie do końca komuś odpowiada. Zatem nazywam to – nie niemożliwe, tylko został dokonany jakiś wybór, który być może teraz nie leży. Bo my czasem chcielibyśmy mieć gwarancję, że robimy coś, ale tylko pod warunkiem, że efekt będzie natychmiastowy. Albo dla nas tylko pozytywny. A przecież życie jest różne – raz wybory wychodzą nam na zdrowie, raz nie. Co nie znaczy, że nie warto ich podejmować.
Ambiwalencja
Długi czas byłam czarno-biała. Ludzie byli dobrzy albo źli. Związki albo fajne albo kiepskie. Życie albo zajebiste albo do dupy. Ba, gdyby przewertować wiele tekstów wstecz, do początków bloga, znajdzie się jeszcze trochę oznak tej czarnobiałości. Tak patrzyłam na ludzi. Na świat. Na siebie. Aż dotarłam do tego, że wszystko ma odcienie szarości. Ambiwalencja określa sprzeczne uczucia, bo przecież można kogoś za coś cenić, a coś innego może nas w tej samej osobie denerwować.
Zauważyłam, że trudno nam mieć takie mieszane uczucia w stosunku do relacji. Potrzebujemy jednoznacznie określić, że coś było złe albo dobre. Mamy tak na przykład ze związkami, które się skończyły – zwłaszcza w relacji, gdy ktoś nas zostawił. Mówimy często – to wszystko było kłamstwem, skoro już nie trwa! Trudno nam się pogodzić z tym, że gdy ktoś mówił w tamtej chwili kocham Cię, chcę z Tobą być na zawsze, to przecież w danym momencie tak mógł czuć. Czujemy się oszukani, bo przecież mówił, obiecywał trwanie, ale już nie trwa. A przecież relacje mogą się skończyć. Mogliśmy zmienić zdanie. Uczucie mogło się wypalić. Mogliśmy zacząć potrzebować czegoś innego i doszliśmy do wniosku, że dana osoba nie jest nam w stanie tego dać. Czy to przekreśla to wszystko, co nas łączyło?
O czym jeszcze jest ambiwalencja w życiu? Ano o tym, że jak się pokłócę ze swoim partnerem, to z automatu nie znaczy, że nasza relacja zmierza do końca. Że jak mi coś nie wyjdzie, to nie jestem z automatu chujowa. Po prostu coś nie wyszło.
Ambiwalencja pozwoliła mi spojrzeć na innych z większą wyrozumiałością. Dostrzec, że każda relacja ma swoje problemy, a każdy człowiek doświadcza jakichś trudności. I być też bardziej wyrozumiałą dla siebie. Dla swoich błędów. Swoich stanów. Swoich wyborów.
Myślę, że za często zaglądamy do ogródków innych, a za mało przyglądamy się sobie. Temu, jakie decyzje podejmujemy, temu co myślimy o sobie i o innych. Jedno jest pewne – na innych, ich myśli i czyny mamy znikomy wpływ. Ale mamy wpływ na nas samych. Bardzo bym chciała, żebyście wzięli te trzy moje słowne zaklęcia w prezencie na nowy rok. One dały mi zrozumienie i spokój. Pamiętajcie, że wszystko zaczyna się od Was.