Przesadzasz. Nie płacz, nie ma powodu. Znajdziesz kogoś lepszego. Wciąż cierpisz? Rozstanie to nie koniec świata! Inni mają gorzej. Jesteś przewrażliwiona. Ile razy słyszeliście takie zdania od bliskich osób? Jak często ktoś unieważniał wasze uczucia, wiedząc lepiej co i jak długo powinniście czuć? Emocje, ich rozumienie i przeżywanie, a nie spychanie w kąt jest jedną z podstaw zdrowego, dobrego życia. Dobrej relacji ze sobą i innymi. Nie unieważniajmy cudzych emocji i nie ignorujmy własnych.
Ostatnio pod jednym z tekstów pojawił się komentarz, że rozpacz po rozstaniu jest bez sensu, można rozpaczać tylko po śmierci, bo to dopiero jest strata. Taka na zawsze. A co tam rozstania. I że nie ma czegoś takiego, jak unieważnianie emocji, bo unieważnić można umowę. Od jakiegoś czasu mam coraz większą świadomość wielu rzeczy (dzięki terapii), a za chwilę rozpoczynam studia na kierunku psychologia i cieszę się, że tak wiele osób czyta moje treści. Zatem wzięłam sobie do serca przybliżenie tematu unieważniania emocji. Co to oznacza?
Ano ni mniej ni więcej to, że wiemy lepiej, co dana osoba w danej sytuacji powinna czuć albo w jakiś sposób coś przezywać. Jak cierpieć, jak długo i czy w ogóle. Niestety bardzo często zapominamy, że ludzie są różni. Patrzymy na rzeczy ze swojej perspektywy i uznajemy, że skoro nas coś nie poruszyło czy nie dotyka, to innych też nie powinno. Albo nie w takim stopniu.
Unieważnianie emocji zaczyna się często już w okresie dzieciństwa. Czego płaczesz przecież nie boli tak bardzo. A skąd my wiemy, jak dziecko boli? Zamiast uczyć najmłodszych emocje rozumieć i nazywać, często je swoimi komunikatami zawstydzamy. Nie mówiąc o tym, że nasz przekaz wpędza często w poczucie winy i dziecko zostaje z komunikatem nie masz prawa tego czuć, to jest nie ok. Co potem robi takie dorosłe dziecko? Czuje emocje, bo każdy z nas je czuje. Ale totalnie nie umie sobie z nimi poradzić. Stąd mogą się pojawić używki czy różne zachowania unikowe. Albo złość, która przykrywa inne emocje. Łatwiej jest czuć złość na cały świat, niż smutek.
Nie naszym zadaniem jest oceniać, czy dana osoba ma prawo cierpieć. I czy to, co ją spotkało jest „wystarczająco wielkie i ważne” do tego, żeby czuła smutek, strach przed nieznanym czy tęsknotę. Jest coś takiego jak empatia, chociaż nie każdy ją ma. To zdolność do rozpoznania i współodczuwania stanów psychicznych innych osób. Jednym słowem umiemy się postawić w sytuacji bliźniego i postarać się zrozumieć, co go spotkało i w jaki sposób to przeżywa. Na drugim biegunie znajduje się brak empatii (częsty u osób narcystycznych), gdzie patrzymy na świat wyłącznie ze swojego punktu widzenia. I nie dopuszczamy do tego, że inni mają inaczej. Oczywiście nad rozwojem empatii można pracować, chociażby poprzez ćwiczenia uważności i słuchania, czyli nazywania emocji przez drugiego człowieka. Warto też zacząć od umiejętności rozpoznawania i nazywania swoich emocji. Smutek. Radość. Wdzięczność. Wstyd. Złość. Strach. Wstręt. Żal. Poczucie winy. Zazdrość. Każda z nich nam o czymś mówi.
Niestety to jedna z przyczyn, dla których ludzie nie podejmują się chodzenia na terapię. Uznają, że ich problemy są zbyt błahe, żeby specjalista mógł się nad nimi pochylić! A żaden problem zbyt błahy nie jest, jeśli ty uznajesz go za ważny, wpływa na ciebie i twoje życie.
Jak zatem wyjść z pozycji troski, a nie pozycji „wiem lepiej”? Często takie błędy popełniamy również w komunikacji z bliskimi i nie zawsze chcemy komuś sprawić przykrość. Po prostu nie umiemy inaczej. Lub sami tak zostaliśmy nauczeni. Najlepszym komunikatem jest „przykro mi, że cierpisz/jest ci smutno. Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Czego potrzebujesz ode mnie? Obecności? Rady? Wsparcia?”
Nie unieważniajmy cudzych emocji. Nie wiemy, kto się jak czuje, kto jak co przeżywa. A tym bardziej nie mamy prawa komuś mówić, jak bardzo coś ma przeżywać.