Ktoś mi ostatnio powiedział takie mądre zdanie – dlaczego stojąc i uderzając 25 raz głową w mur, liczymy, że to mur ustąpi? A nie wpadamy na to, że może będzie trzeba odpuścić? W różnych historiach i komentarzach, które czytam często przewija się ten fragment, coś robimy wciąż i wciąż, licząc, że druga strona w końcu skapituluje. Da się „namówić” na miłość…
Zupełnie tak, jakbyśmy wierzyli, że mamy moc namawiania. Albo nasze uczucie jest tak silne, że pokona cudze traumy i lęki.
Jeśli ktoś:
nie reaguje na kontakt z naszej strony lub reaguje sporadycznie,
wchodzi w relację a potem z niej ucieka,
mówi, że się nie nadaje,
to przecież nasze uczucie czy nasze starania go do tego nie przekonają! A jedynie sprawią, że wydajemy się jeszcze bardziej żałośni i bezradni. Nie zrozumcie mnie źle, romantyczne staranie się o kogoś jest…no właśnie romantyczne. Pięknie to wszystko wygląda w filmach. W życiu, gdy ktoś się do drugiej strony po wielokroć łasi wygląda co najwyżej żałośnie. I tak, to boli. I tak, czasem po prostu trzeba odpuszczać.
Nawet jeśli ktoś dawał nam sprzeczne sygnały. Nawet jeśli komuś na początku zależało. To jakieś niezdrowe mechanizmy relacyjne spowodowały, że ta osoba zrobiła w tył zwrot. I ty ich nie naprawisz.
Bardzo często wchodzimy w takie relacje, gdy jedno z rodziców było nieobecne lub emocjonalnie niedostępne – nie dawało tyle uwagi czy czułości, ile dziecko potrzebowało. I w dorosłym życiu mamy potrzebę tę traumę i brak miłości przepracować z partnerem romantycznym Wydaje nam się, że ktoś się zaopiekuje tym niekochanym dzieckiem i uleczy jego wewnętrzne dziecięce rany. Będziemy kochani tak, jak chcieliśmy.
Tylko, że to tak nie działa.
Żeby w dorosłym życiu móc świadomie budować zdrowe relacje, trzeba rozumieć, że to co nie zostało nam dane i ukochane w dzieciństwie, już nam dane nie będzie. Nie zrobimy nagle stop i nie powrócimy do swojego pięcioletniego wcielenia. Trzeba zaakceptować i uznać, że coś się wydarzyło. Czegoś nie było. Czegoś nie dostaliśmy, żeby ruszyć z miejsca i iść dalej. I przestać szukać ludzi niedostępnych, albo takich, którzy przed nami uciekają.
Każdy z nas jest jedyny w swoim rodzaju, ale nie jesteśmy tak wyjątkowi, żeby mieć moc uzdrawiania innych. Nasza miłość, choćby najsilniejsza na świecie ich nie przekona ani nie „naprawi”. Dlatego, że w wielu trudnych relacyjnych sytuacjach włącza się nasz mózg gadzi, który mówi – zagrożenie, uciekać!!!
Tym zagrożeniem może być np. nadmierna bliskość. W sytuacji, gdy jako niemowlę matka nie reagowała na potrzeby dziecka, lub raz reagowała bliskością a raz nie, niemowlę wykształciło sobie mechanizmy przetrwania. Które przydawały nam się wtedy, gdy byliśmy mali. W dorosłym życiu jednak często robią nam pod górkę. To dlatego zwiewamy ze związków, w których się robi zbyt blisko. Boimy się, że zostaniemy odrzuceni i zranieni, zatem łatwiej nam samemu wziąć nogi za pas.
I fajnie jest, jak wiemy, z czego mogą pewne zachowania innych wynikać. Ale dopóki oni sami nie zechcą czegoś z tym zrobić, dopóty nasze pukanie do ich drzwi i serc będzie przypominało właśnie to walenie głową w mur. Po raz 25. Mur nie ustąpi i czasem trzeba zrozumieć, że to my powinniśmy odpuścić.
PS. Swoja drogą jest taki piękny film o trudnej, pełnej cierpienia miłości. Nazywa się właśnie Głową w mur. Lata temu, gdy oglądałam go po raz pierwszy przerażało mnie to, co ci ludzie sobie robili. Dopiero potem dotarło, że mój związek wtedy wyglądał podobnie…