Wiosną wszystko wydaje się lepsze. Cieplejsze. Przyjazne. Czekamy na nowe miłości. Nowe atrakcje. Nowych nas. I nowe życie. Ta wiosna miała być inna od wszystkich. Pełna przygód, wyzwań, miłości i emocji. Zmian. Tak bardzo lubimy słowo inne, że rzadko kiedy cenimy sobie stałość. Inne to obietnica lepszego. A co wtedy, gdy zmiany oznaczają gorsze? Zmiany przyszły niespodziewanie.
Nie wiemy, co mamy. I nie ważne ile, zawsze mamy za mało. Za mało kasy. Za mało czasu. Za mało pomysłów. Za mało seksu. Za mało nas. Zapominając o tym, że nie ważne co mamy. I z kim. Zawsze przecież mamy siebie. A co jeśli nas zabraknie?
Nigdy nie zastanawiałam się nad swoim zdrowiem ani życiem, za pewnik przyjmując, że jestem i że jestem zdrowa. Niestety jak to często z losem bywa, w najmniej spodziewanym momencie daje nam znać, że nasze myślenie jest błędne i nie ma nic na zawsze. A wszystko, co stałe jest zmienne. A nie każda zmiana, jest zmianą, jaką chcemy mieć.
Siedząc w swoim ulubionym miejscu w parku i czekając na wynik biopsji zastanawiałam się, czy w ogóle cokolwiek, co zrobiłam w życiu miało lub ma sens. Czy moje myśli, mojej słowa, moje dokonania miały dla kogokolwiek znaczenie. I najważniejsze, czy miały znaczenie dla mnie samej. I kurwa uwierzcie mi, w sytuacjach podbramkowych jedyne co się liczy, chociaż wiem, że to truizm, sama tak uważałam, to to kto jest w danej chwili przy Tobie i ile szans Ci jeszcze pozostało.
Nie to co masz w portfelu. Nie to, co sobie zaplanowałaś zawodowo ani to, gdzie pojedziesz na wakacje. Bo jedyne pytanie, które masz w głowie brzmi, czy w ogóle. I nie to, jak wyglądasz, chociaż przez pół mojego życia albo nawet więcej, to jak wyglądam, kto co o mnie pomyśli i czy na pewno jestem wystarczająco ładna i mądra, żeby na kogokolwiek zasłużyć spędzało mi sen z powiek i odbierało resztki pewności siebie.
Od jakiegoś czasu myjąc swoje ciało zastanawiam się, co mu zrobiłam, że zaczęło mi płatać figle. I dlaczego. A potem przeszła mi przez głowę myśl, że ja zrobiłam mu to pierwsza. To ja nienawidziłam pierwsza. Chciałam, żeby było lepsze. Smuklejsze. Gładsze. Inne. To nie ono mnie zdradziło. To ja…
I oglądając sobie co wieczór swoje nogi i swoje ręce przypomniała mi się rozmowa z Janką o tym, dlaczego w tantrze tak ważna jest cielesność i wdzięczność za to, co mamy. Innego ciała mieć nie będę. To moje dłonie. Moje stopy. Mój tyłek. Piersi. Twarz. Mają mi starczyć na całe życie, nie po to, żebym zabijała je po kawałku i to życie dzień po dniu sobie skracała.
I to może wcale nie jest tak, że to ciało ma mnie służyć jak najlepiej. Ta służba jest odwrotna. To ja mam służyć jemu. Odpowiednio je odżywiając. Dobrze je traktując. I pielęgnując je jak największy skarb. Bez krytyki. Bez nienawiści. Bez wątpliwości.
Myślimy, że jesteśmy nieśmiertelni. Dopóki świadomość śmiertelności nie przyjdzie do nas ze zmianą. Na wiele werdyktów w życiu czekałam. Na ten, czy jestem w czymś dobra i potrafię zdać egzamin. Na to, czy moja praca jest coś warta i potrafię wygrać przetarg. Na to, czy jestem warta tego, czy ktoś może mnie kochać i ze mną być. Nigdy na taki. Co prawda chciałam, żeby nagle pogoń za miłością i cała przeszłość i teraźniejszość nawet przestała być dla mnie tak bardzo ważna. Ale nigdy w ten sposób. Każda chwila wydaje się odległa. Każdy plan wydaje się bez sensu. Każde było wydaje się nie mieć znaczenia.
Przecież trzeba normalnie funkcjonować. Nie dawać po sobie poznać, że cokolwiek się zmieniło. Trzeba pracować. Uśmiechać się. Po prostu robić swoje. I tylko w głowie od czasu do czasu pojawia się ta nieznośna myśl, a co jeśli…