To nie jest tak, że ja nie wiem. Oczywiście, że wiem. Zastanawianie się nad sobą, to jedno z największych hobby w moim życiu. Ale wiedza to jedno. A umiejętność zmiany to drugie. Wiele osób myśli, że psycholog czy terapeuta dają złote rady i dzięki nim przejście przez życie jest proste niczym gra w simsy. Nie, terapia to ogromna praca do wykonania, którą ma się przed sobą. Nie droga na skróty. Terapeuta daje tylko perspektywę.
Tę perspektywę dała mi poprzednia terapia, bo zawsze mi się wydawało, że problem leży w moim ojcu. A tu jednak nie, okazało się, że to niedostępna emocjonalnie matka. To prawda, gdy ktoś napisał w komentarzu, że szukam opiekuńczego faceta, bo taki był mój ojciec, jednocześnie samemu mając wzorzec zimnej i niedostępnej emocjonalnie. I weź to teraz połącz! Problem zaczyna się, gdy komuś mocno zależy i staje się bardziej opiekuńczy. Tym ja niestety staję się bardziej niedostępna…
Mój dziadek był w obozie. Myślę, że przez to co przeżył plus jego charakter moja mama nie miała łatwo. Kiedyś przez pół dnia uczył mnie zamykać drzwi do łazienki, bo robiłam to za głośno. Jedyne co pamiętam, to że całymi dniami siedział schowany za drzwiami w dużym pokoju i czytał. Wtedy nie było terapii i nie zastanawiano się, jak to wpłynie na jego rodzinę. A wpływa na losy kolejnych pokoleń. Myślę, że moja babcia nie potrafiła mu pomóc. Trochę się wkurzając na to, jaki jest. Trochę na siebie, za dokonanie złego wyboru. Była piękna i mogła mieć każdego. Wybrała jego i zmarnował jej życie. Tak myślała do samego końca, na łożu śmierci czytając listy od byłych chłopaków i ani słowem nie wspominając o nim. Mówili do siebie tylko to, co konieczne. Kiedyś przy niedzielnym obiedzie zrugała go przy wszystkich, bo zjadł więcej buraczków niż powinien. Moja mama i jej siostry wchłonęły to w siebie i poniosły w świat. A potem koncertowo rozpierdoliły swoje rodziny.
Swoja drogą to ciekawe, jak to się wszystko zapisuje. Przez dziecięce obserwacje, wchłanianie komunikatów w siebie, odczucia, możemy nieść jakieś schematy przez całe życie i totalnie nie być ich świadomymi! Dopiero terapia może nam pomóc uzmysłowić sobie, w jakich tunelach tkwimy i pomóc znaleźć drogę do wyjścia.
Odkąd pamiętam mój ojciec był opiekuńczy i starał się za 5, ale moja matka zawsze potrafiła znaleźć jakąś wymówkę, żeby mu przypieprzyć i pokazać, że może robi to i to. Ale nie zgadł, że powinien zrobić tamto. Tak, żeby mogła sączyć jad, jak jej matka. Wszak nie umiała inaczej. I ja ten wzorzec poniosłam dalej, pragnąc kogoś, kto jest czuły i dobry, jednocześnie niszcząc go za to, jaki jest. Bo to słabość być dobrym. Rozumiem tylko ten komunikat, gdy ktoś mnie nie szanuje i nie chce. Wtedy się staram, jak pies ze schroniska, który chce zasłużyć na każdy dzień zajebistej egzystencji. Pragnę czegoś, ale jak to mam nie mogę z tym żyć. Duszę się. Znajduje sobie w głowie milion wymówek, żeby uciec. A im bardziej ktoś przy mnie trwa i jest czułym zamiast zimnym draniem, tym ja się bardziej zamykam. I staję zimna jak lód.
To dlatego trzeba coś z tym zrobić, bo żadne rozwiązanie nie jest dobre. Gdy będę z kimś, kto jest dla mnie gnojem będę się starać. I cierpieć. Gdy będzie na odwrót, będziemy cierpieć oboje. Tak swoją drogą to ciekawe, bo zastanawiałam się ostatnio nad tym, że wzorce rodzinne jednak bardziej moim zdaniem rzutują na związki kobiet niż mężczyzn. Żeby wpłynęły na relacje faceta w przyszłości muszą być mocno patologiczne jak przemoc czy sporo alkoholu. Zatem jak bardzo byśmy nie chciały jednak pod pewnymi względami jesteśmy słabszą płcią. I nawet jeśli chóralnie zakrzykniemy nie, to jesteśmy przegrane. Bo to my rozwalamy sobie związki i zostajemy same.