Majówka – magiczny moment, kiedy oficjalnie możesz mieć pracę w dupie, piwo w dłoni i żonę daleko. Magiczny moment, kiedy wszyscy rodacy solidarnie wyciągają grille, brzuchy na wierzch i zapożyczają się na wyjazd w Bory Tucholskie, a jak starczy, to i nad morze. I jadą przed siebie jak kraj długi i szeroki niepowstrzymaną falą, trąbią, wyprzedzają, krzyczą i plują na swoje nawigacje. Jak wolno jedziesz jesteś cipa, bo ci niespieszno do grilla, łowienia ryb albo łowienia procentów.
Na początku roku każdy rasowy majówkowicz ekscytuje się niczym Macierewicz samolotem, nie w głowie mu diety, nowe związki, nowe romanse i wszystko co nowy rok przynieść może. Rasowy majówkowicz liczy skrupulatnie ile dni uda mu się zakombinować, żeby nie musiał tracić ani odrobiny ze swojego cennego urlopu. Bo jeśli pierwszy wypadnie w poniedziałek, drugi w piątek a trzeci gdzieś po środku to bez dłuższego główkowania wiadomo, że mamy dziesięć dni wolnego biorąc tylko dwa dni urlopu, jednym słowem hulaj dusza pracy nie ma czyli byleby do majówki. A potem zaczyna się planowanie, bo skoro mamy już fejsa, to warto coś na niego wrzucić, a skoro Waldi jedzie w góry a Krzychu nad morze, to może chociaż Praga albo Berlin. Potem wsiadamy w samochód, bo każdy chce być sprytniejszy, więc kombinuje, może rano, może wieczorem może o wschodzie. Tak też kombinuje pół narodu i nie ma bata, trzeba swoje w korkach odstać. Połowa przy dużym nieszczęściu własnym i szczęściu cudzym w ogóle nie dojedzie, bo albo jedzie jak cipa i ktoś ich skasuje, albo jedzie normalnie a ktoś jedzie jak idiota, albo ktoś się zagapi na cycki lub nogi, których coraz więcej na ulicach. Są jeszcze ci co jadą na podwójnym gazie, bo wiadomo Polak nie wielbłąd majówka nie niedziela i napić się trzeba, a po jednym piwie jechać to nie grzech, po drugim spora odwaga, a po trzecim jest ci już wszystko jedno, jesteś Kubicą i uwaga jedziesz, a cały świat niech się pierdoli.
A gdy już uda ci się dojechać nad to morze czy inne góry, wypakowujesz starą, dzieciaki, toboły dzieciaków, twoje toboły, rowery (rowery są bardzo konieczne nawet jak nie pojeździcie, nawet grilla można zapomnieć, rowerów nigdy!) kartony z kiełbachą, worki z wunglem, zgrzewki piwa i już zaraz, za chwilę możesz odpoczywać.
Potem na dworze jest 5 stopni i piździ jak w listopadzie, dzieciary wyją, że chcą gofra, loda albo nie chcą rowerów. Stara nadaje jak szalona, że jak mamy chwilę wolnego to czas pomyśleć o dobrej edukacji dla pociech, nowym palcie na zimę i zaplanować letnie wakacje. A ty zastanawiasz się dlaczego nie jest taka cicha jak stara faceta ze stolika obok, dlaczego jest 5 stopni jak planowałeś urlop już od stycznia i w ogóle to życie jest niesprawiedliwe a bóg wredny, bo nie pracuje na etacie i nie wie co to majówka. Więc do końca majówki pijesz z rozpaczy, bo zimno, straszno do domu daleko, a w ogóle to już niedługo poniedziałek.
A w poniedziałek wrzucasz na fejsa fotki roześmianej starej w przyciasnylegginsach i dzieciaków zakopujących twój aparat na plaży, opowiadając kumplowi jak było cudownie i pomijając co pikantniejsze szczegóły. Że stara przez tydzień nie dała dupy ani razu, bo już wypełniła swój prokreacyjny obowiązek i zakręciła kurek, że dzieciaki za ten aparat dostały wpierdol, a na wyjazd zapożyczyłeś się u teściów. A potem otwierasz kalendarz w poszukiwaniu kolejnego wolnego dnia. Byle do kolejnego długiego weekendu!