Och jak ja lubię takie tezy! Na słowo prawdziwa to mam uczulenie w ogóle od zawsze, bo często sobie nim wycieramy gębę, ale chyba nie bardzo wiemy, co to znaczy. Ale ładnie brzmi. Albo inaczej – dla każdego może znaczyć coś innego. A jak już czytam, że ta prawdziwa to jest na zawsze, to w ogóle combo do kwadratu. Czy zatem wszystkie inne „nie na zawsze” są nieprawdziwe, czyli udawane? Albo chujowe. Albo jedno i drugie?
Nie potrafimy przyjąć, że jak się coś skończyło, to całkiem możliwe, że było prawdziwe, że było miłością i było fajne, kiedy trwało, chociaż nie na zawsze.
Nie potrafimy przyjąć, że czasem coś się kończy, ale w danym momencie, kiedy trwało wcale nie musiało być udawane. Wtedy tak czuliśmy. Wtedy tak chcieliśmy. I pewnie też wtedy myśleliśmy, że to będzie na zawsze. Ale…
Ludzie się zmieniają. I miłość się zmienia. I tak, miłość się czasem kończy. Niepielęgnowana usycha, a my usychamy w tym związku. I wtedy mówimy głośne stop. Czas pójść każdy w swoją stronę. I to nie znaczy wcale, że to co nas łączyło nie było miłością. Nie było dla nas kiedyś ważne.
„Skoro się skończyła, to nie była to prawdziwa miłość”. „On mnie nie kochał, bo gdyby kochał, to trwałoby nadal”. Mówimy często: „to wszystko było kłamstwem, skoro już nie trwa!”.
Czy to przekreśla to wszystko, co nas łączyło?
- To, że ktoś nas teraz nie kocha, nie znaczy, że to, co nas łączyło, było gówno warte. Było ważne w tamtym momencie.
- To, że coś już nie trwa, nie znaczy, że było budowane na kłamstwie.
Ktoś może kochać i może przestać. Związek może trwać i może się skończyć. A „na zawsze” może trwać tylko do świąt. Życie jest obietnicą. Miłość jest obietnicą. Obie bez żadnej gwarancji na zajebistość.
To też bardzo idealistyczne myślenie, że tylko coś na zawsze jest ważne i prawdziwe. Takie trochę z dziecięcych książek i romantycznych filmów. I spoko i pięknie, są zapewne miłości na zawsze, te jedne jedyne. Ale nie pierdolmy, że tylko ta na zawsze jest prawdziwa. Bo wtedy ci wszyscy, którzy się porozstawali, zaczynają myśleć no tak fake love! Podrabiana mi się trafiła, a nie prawdziwa. Szlag! A przecież w miłość nie jest wpisana nazawszość, to nasze pobożne życzenie.
Każda jest prawdziwa, bo jest Wasza. A to, co czujecie w danej chwili jest prawdziwe.
Ale myślę, że to też bardzo okrutne w stosunku do siebie. Zabijanie kogoś w sobie jest łatwiejsze, niż oswajanie jego obecności. Akceptacja, że było i nie ma. A nie, że było nieprawdziwe…Bo to tak, jakbyśmy sobie to, co się wydarzyło odbierali, przekreślali swoją miłość z wtedy, mówili głośno – to była podróba, ktoś mnie oszukał, a zatem czy jestem warty kochania?
Nie róbcie tego sobie. Każda miłość jest inna, my się zmieniamy, ale też nie warto myśleć w kategoriach zero-jeden. Rozumiem, że takie myślenie o relacjach pozwala nam łatwiej oswoić odtrącenie, stratę, żałobę po relacji. Ale też coś nam odbiera. A raczej my sami sobie odbieramy ważność wszystkich relacji, które kiedyś ważne były. I jeśli to nie były przemocowe związki, a po prostu związki, które trwały i się skończyły, to polecam nie patrzeć w kategoriach – no tak, to było do dupy, bo już nie trwa, ktoś mnie oszukał i obdarował miłością-podróbką, a nie tą prawdziwą. Bo każdy ze związków nam coś daje, każda osoba czegoś nas uczy i coś do naszego życia wnosi. I nawet jeśli nie będziemy przy niej umierać, trzymając się romantycznie za ręce, to przecież kiedyś się wybraliśmy. A moment, w którym byliśmy razem, czuliśmy prawdziwie.