Jedną z przyczyn wchodzenia w toksyczne relacje mogą być niezaspokojone deficyty z dzieciństwa. I szukanie u obcych osób możliwości ich zaspokojenia. To też brak szacunku do samego siebie, wyznaczania granic a przede wszystkim tak zwyczajnie po ludzku poczucia pewności i lubienia. Swojego ciała. Mózgu. Seksualności. To wtedy, gdy jesteśmy niedokochani pojawiają się ludzie, którzy naciągają granice do maksimum. A my pozwalamy im na wszystko. Bo jeśli nie lubimy nas samych, jakie znaczenie ma to, że ktoś nas rani czy nie szanuje?
Banał prawda? Niby wszyscy to wiemy, bo co to za filozofia? Lubić siebie. Każdy siebie lubi mniej lub bardziej co nie? Tylko gdyby tak było nie pozwalalibyśmy sobie na totalnie toksyczne traktowanie, o którym bardzo często mi piszecie. I którego sama doświadczyłam. To mniej więcej tak, jak te wszystkie panie, które na prawo i lewo mówią o tym, jak bardzo akceptują siebie. Przerabiając nos, cycki, tyłek, uszy i co tam jeszcze można, w wieku lat 25 wyglądając na dobrze zakonserwowaną 50-tkę. I jak komuś to pasuje to ok. Ale to nie jest akceptacja. Akceptacja to nie pudrowanie syfa pudrem ani szukanie rozwiązań, które powodują, że nie musimy się mierzyć z problemem. Akceptacja to praca na tym, co mamy. Nie sztuką jest podbijać świat, mając mózg Einsteina i nogi Cindy Crawford. Sztuką jest być tak pewnym siebie, że wygląd i to, co mamy w głowie nie ma znaczenia. Znaczenie ma tylko to, co myślimy, że mamy.
Byłam pięknym dzieckiem. I mądrym. A do tego bardzo kochanym przez rodziców. Chociaż nigdy mi nie mówili, że mogę wszystko. Ojciec jest raczej zwolennikiem bycia szarym i nie wychylania się, skoro możesz stać w jednym szeregu. Na szczęście mama za młodu była barwnym ptakiem i gdzieś tam trochę tego artystycznego sznytu mi w genach przekazała. Do tego stopnia, że lubię wszystko co inne. I nie lubię siedzieć cicho, jak mam inne zdanie. Ale rodzice nigdy nie budowali mojego poczucia własnej wartości ani pewności siebie. Nie mówili, że świat stoi przede mną otworem i że nie ma limitów. Mogę być kim chcę, gdzie chcę i w jaki sposób. Bliżej im było do kierunku, no dobrze ale… zabiją cię, okradną, oszukają. I owszem powtarzanie dziecku co 5 minut że jest zajebiste na bank zrobi z niego narcyza, tylko czy to nie jest mniej szkodliwe, niż kreowanie dziecka, które wyrasta w poczuciu, że nie jest nikim specjalnym, a potem wpierdala się w toksyczne relacje? Do tego moje poczucie własnej wartości związane z wyglądem swego czasu doszło do granic obsesji, owocując bulimią i totalnym brakiem akceptacji związanym z własnym ciałem. Serio były momenty, gdy stawałam w lustrze i mówiłam, że siebie nienawidzę. I co śmieszniejsze, postrzeganie siebie wcale nie było związane z tym, że ważyłam 100 kg, ot kobiece kształty powodowały, że miałam trochę więcej w tyłku i w biodrach. I super, że dziś o ciałopozytywności mówi się coraz więcej. I o tym, że ciała są różne, nie z jednej sztancy.
Tak więc jak widzicie, wyrastałam sobie jako nikt specjalny. Szukając ludzi, którzy mnie dookreślą. Takich, na których zasługuję. A przecież wiadomo, że jako osoba z zaniżonym poczuciem własnej wartości nie zasługuję na nic specjalnego. Wezmę to, co dają. I się dostosuję. A że od czasu do czasu ktoś mnie przejedzie swoim charakterem i popierdoleniem? No cóż taki los.
I nagle mam lat 38. Sporo toksycznych, dłuższych i tych mniej relacji za sobą. Co widzę dziś, gdy patrzę w lustro? Przyjaciółkę. Ale etap zaprzyjaźniania się był długi i nie zawsze pełen sukcesów. Mało tego, ja nie jestem żadnym autorytetem. Do dziś zdarza się, że potrafię sobie powiedzieć, że jestem głupia. Że siebie nie lubię. I że wszystko, czego się tknę to spierdolę. Na szczęście tych momentów jest coraz mniej. A jak się pojawiają takie myśli, znam sposób na to, jak je odrzucić w kąt. Jednym z nich jest sport. Nic mi tak nie pomaga na gonitwę myśli, jak skupienie ciała na tym, co ma robić. Ale każdy powinien znaleźć najlepszą ścieżkę dla siebie.
Samoakceptacja przychodzi z czasem – wiek daje poczucie, że ma się wyjebane. Serio. Będąc nastolatką nie wychodziłam wyrzucić śmieci bez makijażu. Teraz mogę iść do galerii handlowej w dresie. Bo kogo to obchodzi oprócz mnie samej? Najważniejsze, jak się ze sobą czuję, ewentualnie jak się czuje ze mną w dresie mój partner. A nie to co sobie ktokolwiek, kogo mijam pomyśli. Ubieram się i maluję dla siebie, czasem, gdy chcę go zaskoczyć albo podkręcić dla Niego, ale nigdy dla ekspedientki ani mijanych twarzy w ciągu dnia.
Jeśli masz tendencje do glebowania się, nie powiem Ci jak przestać. I niestety to w patriarchalnym świecie, w którym zostałyśmy wychowane w dużej mierze przypadłość kobiet. Faceci raczej rzadko leżąc wieczorem w łóżku rozpamiętują cały dzień z punktu widzenia porażek i błędów, które popełnili. Kobiety często. Zdecydowanie za często. A na bank jest kilkanaście rzeczy, w których byłaś tego dnia świetna. Choćby to był piękny makijaż, wykonanie zadania w pracy czy ugotowanie pysznego obiadu. Poszukaj ich w swojej głowie wieczorem. Wymień, opowiadając sobie, co Ci się udało. Skupianie się na pozytywach, nie negatywach to nie tylko krok do lepszego samopoczucia, ale i budowania przestrzeni, w której jesteśmy dobrzy.
Wyznaczanie swoich granic. Im więcej rzeczy się doświadczyło i ludzi spotkało, tym bardziej się wie, czego się chce, a czego nie. Wypisz sobie, jakie rzeczy są dla Ciebie nieakceptowalne. Jakie zachowanie partnera Cię rani i czego nie jesteś w stanie tolerować. I trzymaj się tego, co wyznaczyłaś! To pozwoli dokonywać odpowiednich wyborów, budować szacunek drugiej strony do ciebie, ale i szacunek do siebie samej za konsekwencję.
Znajdź sobie coś, w czym jesteś dobra. Swoją bezpieczną przestrzeń, którą potwierdza twoja wiedza, umiejętności czy praktyka. I choćby się paliło i waliło nikt i nic, a przede wszystkim Ty sama nie jesteś w stanie tego podważyć. Bo wiesz, że jesteś w tym świetna. Ja może nie jestem najlepszą na świecie sportsmenką czy kucharką, ale sfera zawodowa to mój świat i coś, co bardzo buduje moje poczucie wartości. Jestem dobra w tym co robię. I co najważniejsze – wiem to. Nie musimy być skromne! Normy kulturowe i społeczne wmówiły kobietom, że mają być skromne, a ich zasługi są mniej cenne niż zasługi mężczyzn.
Nie porównuj się. Nigdy. Do nikogo. Jeśli sukcesy innych ludzi Cię motywują, to super. Ale zazwyczaj wyszukujemy to, co w innych ludziach lepsze i fajniejsze od tego, co Ty masz. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma lepsze nogi, większy mózg albo więcej hajsów na koncie czy ładniejsze dzieci. Twoje nogi, dzieci, mózg i konto są tak ważne właśnie dlatego, że są Twoje! Jeśli wyszukujesz coś u kogoś, niech to będzie powodem do działania. A nie przyczyną demotywacji.
Otaczaj się ludźmi, którzy w Ciebie wierzą i Cię lubią. Tak szczerze, a nie za coś. Ja mam teraz tak cudowne grono przyjaciół i znajomych, że nawet jeśli przychodzi moment, kiedy mam ochotę się rozjechać mentalnie za coś, co sobie ubzdurałam nigdy mi na to nie pozwolą. I zawsze powiedzą coś miłego na mój temat. Bo widzą mnie swoimi oczami, a nie moimi, spaczonymi przez kompleksy.
Zdaj sobie sprawę ze swoich deficytów. Zastanów do jakich ludzi lgniesz i dlaczego. Bo może miałaś spieprzone dzieciństwo, gdzie ktoś Cię niszczył i tylko w takim otoczeniu czujesz się dobrze? A może ktoś Ci poświęca czas, którego nikt Ci nigdy nie dał? Związki to nie przypadki. Ludzie wchodzą ze sobą w relacje z jakiegoś powodu. Ktoś coś daje i coś zabiera. Zobacz, czego masz za mało. Ta świadomość pozwoli Ci pracować nad tym deficytem, w związku z czym nie będziesz wybierać ludzi, którzy mają uzupełnić lukę. Pamiętaj, że tylko będąc kompletnym można się podzielić. Ludzie nie mają nas uratować, albo dać nam to wszystko, czego nie dostaliśmy na etapie socjalizacji.
Pracuj. Pracuj. Pracuj. Do granic możliwości wkurwia mnie powiedzenie taka, taki jestem. Nie taki jesteś, bo taki chcesz być. Bo tak Ci łatwiej, zawsze znajdziesz usprawiedliwienie swoich błędów. Korzystaj z psychologa czy terapeuty. Sama jestem w terapii i uważam, że powinnam korzystać z niej jeszcze co najmniej jakiś czas. Bo wciąż za mało wiem o sobie i zawsze znajdzie się coś do poprawienia. Żeby uwolnić się z toksycznych relacji i pokochać siebie, trzeba pracować nad swoim wewnętrznym dzieckiem i jego niezaspokojonymi potrzebami, negatywnym myśleniem o sobie i emocjami. Terapia ani nie boli. Ani nie piętnuje. Ani nie kosztuje milionów. Właśnie wydałam kupę pieniędzy na kosmetyki, zamiast na swoją głowę. Więc wszystko jest kwestią wyboru.
A teraz stań przed lustrem i powiedz na głos, w czym jesteś zajebista. I za co siebie lubisz. I mów to sobie codziennie. Podobno wystarczy 21 dni pozytywnej afirmacji, żeby wzmocnić poczucie własnej wartości. Ty sama jesteś jedyną osobą, z którą na pewno spędzisz resztę życia. Jeśli nie będziesz kochać siebie, jak ktoś ma Cię kochać i szanować?