Zawsze patrz tak, żeby widzieć. I słuchaj tak, żeby słyszeć. A gdy dotykasz, to po to, żeby czuć. Zapachem i smakiem czarując zmysły. Odbieramy siebie na pięciu poziomach. A każdy z nich jest jednocześnie tą samą bramą. Do nieba. I do piekła.
Wzrok
Czasem patrzysz. Ale nie widzisz. A oczy Twoje jakby mgłą zaszły, widzą tylko to, co chcą widzieć. A nie to co jest. To mózg, a nie oczy wytwarzają obraz. Swój własny. Nie złożony z miliardów pikseli rzeczywistości.
Patrz na mnie. Patrz na mnie świadomie. Chcę czuć Twój wzrok na mojej skórze. Na moim karku. Na mnie. Chcę widzieć w nim wszystkie pytania, które możesz mi zadać. I wszystkie odpowiedzi, które możemy sobie dać.
Chcę, byś mnie nie stracił z pola widzenia. Patrząc i obserwując. Obserwując i patrząc. Szybko mrugam nasze zdarzenia. Ja. Ty. My. Bez zmian. Bez szans. Mrugam wspomnienia. Przewijam obrazy, które były. Albo stworzyłam je sama. Z wszystkich wyobrażeń o tym, co być powinno. A nie co było.
Patrz sercem. Czy serce umie patrzeć? Czy bez serca patrzylibyśmy na siebie tak samo. Albo czy bez oczu widzielibyśmy się w tym gąszczu? Czy jeśli oczy zgubię, znajdę Cię?
Patrz w tym samym kierunku. Chociaż czasem mylę trop. I nie wiadomo, gdzie patrzeć. A jeśli pobiegnę. Schowam się za rogiem. Czy wciąż będziesz mnie widział?
Czy tylko patrzył w przestrzeń?
Słuch
Nie tylko słuchać. A słyszeć warto. Bo słowa można zabrać. Ale czy można je zrozumieć? Czasem słuchamy, ale tylko słyszymy to, co chcemy słyszeć. A nie to co jest. Egoistycznie karmiąc się cudzym słowem, które obracamy na swój obraz i podobieństwo.
A słowo niezmienione leci w naszym kierunku. I my musimy je złapać. Takim, jakie jest. Czasem nadać mu znaczenie. Czasem zamienić je na działanie. A czasem puścić wolno, gdy ma taką moc rażenia, że nie potrafimy tego unieść.
Słysz mnie. Bo ja mówię to co jest. I czego nie ma. Swój świat opowiadam wyrazami. Ciebie i mnie opowiadam. I wszystkie chcę i nie chcę są w moich opowieściach.
Wystarczy nadstawić ucho.
Dotyk
Twój dotyk to tysiąc słów. Gdy nie widzę. I nie słyszę. Zawsze czuję. Czuję to, czego nie wiem. Czuję to, co wiem i boję się zapytać. Czuję na skórze każde kłamstwo, każdą zdradę i każdą historię, której ktoś nie zechciał mi opowiedzieć. Czuję ludzi sobą.
Przytulam się do niebytu. Do powietrza utkanego z tego, co było. Obejmuje siebie szerokim ramieniem własnych lęków i wyobrażeń. W głowie powtarzając sobie – nie bój się. I trzęsąc się ze strachu.
Można kogoś nie zobaczyć i dotknąć jego duszy. I wiedzieć, że ta dusza jest takim samym diabłem, który siedzi w tobie. Chcesz go przytulać. Ale wiesz, że za każdym razem wyciągnie kolce.
Można dotykać. Ale nic nie czuć. Ani ciepła. Ani porów skóry. Ani mrowienia w dole brzucha.
Można czuć, nie dotykając. Każdy kawałek Jego. I siebie.
I można dotykać przeszłości. Czule gładząc każde wspomnienie. Złe do niepamięci. Dobre na zawsze.
Węch
Wyśniłam Ciebie zapachem. Pachniałeś jak deszcz. I całe zło i dobro, które może mnie spotkać. I które uczyniłam. Pachniałeś tajemnicą. Mnie i jej. Pachniałeś obietnicą jutra. A obietnica, to każdy puzel, który powinien pasować do układanki. Chociaż potem okazuje się, że gubi się kolejny. I kolejny. I kolejny. I układanka ma dziury, których nie sposób już załatać. Pachniałeś strachem. Kompilacją lęków swoich własnych i tych, które zabrałeś ode mnie. Niosąc na swoich barkach niczym największe brzemię całego świata.
Wdychałam Ciebie w siebie. Nareszcie. Na jeszcze. Na potem. Wejdź w moje nozdrza. Rozgość się.
Pachniałeś deszczem. Każda kropla wypaliła na mnie piętno.
Smak
Miłość jest słodko-gorzka prawda? To dlaczego łzy są słone?