Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Czyli, że jak ty cierpisz, płaczesz i los ci zasadza prawdzie kopniaki, ten kto przy tobie waruje niczym pies jest najlepszy z najlepszych. Bzdura. Łatwo jest być przy kimś, gdy mu źle, gorzej zaakceptować fakt, że komuś dobrze.
W innym życiu miałam przyjaciółkę. Znałyśmy się od dziecka, nasze mamy pracowały razem, więc siłą rzeczy robiłyśmy ze sobą wszystko. Dawno temu w odległej galaktyce będąc przez chwilę we Francji było mi źle. Traf chciał, że ona też tam była, na wakacjach. I przejechała dla mnie cały kraj, żeby mnie pocieszyć. Ależ ja byłam wzruszona, takie poświęcenie, tyle benzyny i chusteczek higienicznych specjalnie dla mnie. No, to dopiero prawdziwy przyjaciel! Jestem ja, jest ta przysłowiowa bieda i ona się w tej biedzie odnajduje. Bosko, mam farta. Nie miałam. Traf chciał, że potem zaczęło być bardzo dobrze i ona tego bardzo dobrze w moim życiu nie utargała. Zeżarła ją zazdrość, że chwilowo radzę sobie lepiej niż ona.
Dlaczego tak łatwo mówić nam komuś – będzie dobrze i przytulać, gdy wylewa hektolitry łez, a tak trudno powiedzieć – cieszę się, że ci się układa? Dlaczego nawet wtedy, gdy samym nam fajnie, zauważamy, że inni jednak mają lepiej, ładniejszego męża, fajniejsze dzieci i jedno zero więcej na koncie i nawet gdyby to byli dla nas ważni ludzie, nie potrafimy się cieszyć ich szczęściem?
Lubimy pocieszać. Możemy wtedy poczuć się lepsi i podbudować swoje ego. Oto my na białym koniu w lśniącej zbroi wkraczamy w życie naszego przyjaciela, aby się wygadał i wypłakał. Emocjonalne pogotowie ratunkowe, które nie tylko przyjacielowi pomaga. Pomaga głównie nam. Po pierwsze dlatego, że przez moment możemy poczuć się wspaniale nawet gdybyśmy byli bardzo chujowi. Po drugie porównując nasze dramaty z dramatami przyjaciela zawsze możemy stwierdzić, że teraz on to ma dopiero przerąbane, a nasze życie nie jest jednak takie złe. Po trzecie przyjaciel pomyśli o nas jak o najlepszych ludziach na świecie. Score!
Nie lubimy, jak komuś jest dobrze. Nawet gdybyśmy lubili jego. Trudno jest nam się odnaleźć w tej nowej roli, gdzie z pocieszyciela frajera mamy mu nagle kibicować, nie mówiąc już o podziwie. Poza tym jest nam źle, bo on zaczął odnosić sukcesy a my nie, więc zamiast podbudowywać ego jego porażkami sami karmimy siebie gadkami w stylu – jemu się udało, a ty jesteś beznadziejny.
Prawdziwego przyjaciela poznasz wtedy, gdy na jachcie za milion dolarów i u boku Brada Pitta podejdzie do ciebie mówiąc – fajnie, że jesteś. I nie będzie chciał od ciebie niczego. A ty będziesz chciał dać mu wszystko.