Jest taka książka Coehlo Weronika postanawia umrzeć. Coehlo to taki Grzesiak, tylko bardziej poetycki, ale w liceum zdarzało mi się podczytywać co nie co, bo to lektura w sam raz na ten wiek. W każdym razie w tej książce Weronika wiedzie smutne i nieciekawe życie, postanawiając podsumować je samobójstwem. Jednak próba się nie udała, a kiedy budzi się w szpitalu lekarze informują ją, że to było zbyt duże obciążenie dla jej serca i został jej zaledwie tydzień życia. I wtedy życie się dla niej zaczyna.
Podobnie bywa z ludźmi, którzy dostają diagnozę o śmiertelnej chorobie. Nagle zmienia się perspektywa. Już nie wydaje nam się, że wszystko jeszcze zdążymy. Mamy określoną datę i albo uda nam się zrobić to, na co nigdy nie mieliśmy odwagi albo umrzemy w poczuciu niedosytu. A człowiek powinien umierać pogodzony. Ze sobą. Z ludźmi. I z losem.
Rozmawiałam kilka dni temu z Rafałem po przejściu Camino i opowiedział mi taką przygodę, jak pewnego dnia postanowił się wykąpać w oceanie, nie zważając na flagi. I gdy tak się radośnie pluskał we wodzie nagle okazało się, że nie jest już w zatoczce tylko daleko od brzegu, a ludzie na plaży są wielkości pcheł. Pod prąd płynąć ciężko, organizm coraz bardziej zmęczony w walce z żywiołem. Nadchodzi fala za falą i w końcu, kiedy zdawało się, że nie ma już żadnego ratunku pojawia się wyciągnięta w jego kierunku ręka ratownika i holuje go do brzegu. A gdy już wyszedł z wody, ratownik kilka razy dopytywał się, czy wszystko ok. Bo ani się nie trząsł ze strachu, ani nie dostał ataku paniki ani nie zaczął ich wszystkich ściskać. Podziękował. I poszedł dalej.
Zapytałam go, co wtedy czuł. Odpowiedział, że nic. Że był na to gotowy.
Kilka lat temu zrobił sobie eksperyment. Powiedział, że został mu tydzień życia i wyznaczył zadania, które musi wykonać. I obdzwonił wszystkich swoich znajomych, przyjaciół i rodzinę przepraszając i dziękując na zmianę. A czasem zdarza mu się myśleć, co by zrobił, gdyby został mu jeden dzień. Jedyne 24 godziny. I odpowiedź jest zawsze taka sama. Nic.
Tak odpowiada człowiek spełniony. Ten, który żyje tak jak chce i robi to, co chce. I nie ma poczucia straty. Że czegoś nie zrobił, a mógł. Czegoś nie zobaczył, a chciałby. Że przeżył za mało.
Ludzie żyją w stanie permanentnego niedosytu. Jednocześnie nic nie robiąc w kierunku tego, żeby coś zmienić. Bo mają poczucie, że jeszcze zdążą.
A jeśli nie?
Jeśli nie zdążycie wyjechać, zmienić pracy, robić tego, co lubicie, mieszkać tam, gdzie chcecie, kochać i dać się kochać? Jeśli wydaje wam się, że teraz żyjecie tylko na próbę czekając, aż nadejdzie to właściwe życie, w którym będziecie inni. Z kimś innym. Albo robiąc coś innego?
Większość na pytanie o marzenia, cele, przyszłość odpowiada chciałbym. Bardzo rzadko odpowiada chcę. A jest zasadnicza różnica między tymi dwoma słowami. Chcę ma moc sprawczą i nie jest odłożone w czasie w nieskończoność. Chcę to znaczy wyznaczać sobie cel i go realizować. Jeśli czegoś chcesz, to to po prostu robisz. Chcesz wyjechać? Jedziesz. Chcesz skoczyć ze spadochronem? Szukasz możliwości i skaczesz.
Natomiast chciałbym to takie trochę pobożne życzenie. Niby coś bym chciał, ale się boję. Nie ma na to odpowiedniego momentu. Jeszcze zdążę. Innym razem.
Czyli tak naprawdę tego nie chcesz, bo jeśli byś chciał, to zrobiłbyś to od razu.
Dlatego nie na darmo funkcjonuje powiedzenie – chcieć, to móc. A chcieć trochę? To nie chcieć w ogóle.
To jak chcecie czy chcielibyście?