I nadeszła ta pora roku, która przyprawia mnie o drżenie. Zakradła się nikczemnie od tyłu, a ja nie zawszę jednak od tyłu lubię. Powakacyjnie, posłonecznie każe mi się smucić i jeść sadzone jajka (to z braku czekolady!). Wprowadziła ciemność do mojego jakże przepełnionego w lecie słońcem mieszkania i zakamarków duszy. Wczesna noc tuż po południu przykrywa mnie niepokojem o jutro i o siebie samą. A jak wiadomo noc jest ciemna i pełna strachów. A strach jest zły. Jest?
Mam w sobie coś takiego, co wychodzi czasem w pełnię, czasem w deszcz, czasem w jesień a czasem codziennie. Smutek, melancholia, coś co nie daje spać i nie daje oddychać. Coś co niszczy. Jesienne smutki są dla mnie przygnębiające. Ledwo weszliśmy w gołe łydki, a już musimy je ubierać w onuce, a letnie wspomnienia przykrywać brązowymi liśćmi. Jesienią siebie nie lubię. Mam więcej czasu na myślenie, a w moim przypadku myślenie jest zgubne. Prowadzi do nieustannej samooceny, rachunku zysków i strat. Hej, czy faceci też to sobie robią? Czy tylko my, kobiety – potrafimy się zgnoić do granic możliwości w zupełnie niewiadomym celu? Skąd się wzięło to ciągłe porównywanie do innych? Czyżby magia internetu? Kiedyś wiedziało się najwyżej, że sąsiad we wsi obok ma większy traktor a jego baba większe cycki i już, wielkie mi rzeczy. A teraz? Teraz cycki, wakacje, domy, samochody, pasje atakują nas wszem i wobec w komputerowym świecie, jakby wszyscy na siłę próbowali sobie udowodnić, że są fajni.
Moja litania do samej siebie jest długa jak kolejka po świeżaki. Ale zaczyna się zawsze od tego samego – dlaczego nie mam pasji. Dlaczego do cholery nie mogę znaleźć czegoś, co mnie pochłonie bez reszty, tak, że zapomnę o całym świecie, a kasę przeznaczoną na starbaksa wydam na tą jedną jedyną rzeczy albo śrubkę potrzebną do niej? Ignoruję dobre szepty znajomych, że przecież robię to, to i to. Nie, bo ja wiem lepiej! Nie robię tej JEDNEJ JEDYNEJ WIELKIEJ RZECZY, więc jestem do dupy.
Pomijam fakt, że jestem brzydka, bo to śpiewka tak jakoś od ósmego roku życia, kiedy powiedziałam mamie, że ja to mam chyba zgrabne nogi, ale tylko dotąd zataczając kręgi mniej więcej w okolicach swojej stopy. Poza tym teraz to ładnym być wypada, bo wiadomo, że wszyscy są fit i avanti i nie ma brzydkich ludzi, są tylko niedoinwestowani.
No i dlaczego wolę oglądać serial, zamiast wkuwać chińskie słówka albo chociaż nauczyć się w końcu tych trzech akordów na gitarze. O, albo przysiady! Takie przysiady to można robić bez większego przygotowania, a tymczasem ja oglądam po raz drugi Grę o tron…Albo mogłabym czytać. Np. Dostojewskiego! Albo Norwida. Co prawda trochę czytam…
Grę o tron…
I dlaczego nie piję na śniadanie kawy z masłem i kwasami, zagryzając awokado? Dlaczego do cholery jem tę ohydną tucząca owsiankę? Węglowodany są złe! Ok, zamieniam na jajecznicę. Na tłusto, na boczku. Tłuszcz kapie mi po łapkach. Cholera, zapomniałam. Tłuszcze są złe! Umrę, zestarzeje się, będę mieć zmarszczki, raka a od cukru to już w ogóle moja krew zamieni się w nutellę.
I czemu wciąż jestem tu, jak chciałabym być tam? Gdziekolwiek, byle nie tu?
Dlaczego nie znalazłam szczepionki na raka, nie wysłałam mrówki w kosmos albo listu w butelce? Dlaczego nie umiem napisać książki, nagrać płyty, zarobić miliona, a to co robię jest zupełnie nieprzydatne i jak umrę to nic po mnie nie zostanie? Nawet ajfon, bo się zepsuł a na X mnie nie stać?
I czemu się do cholery boję, a nie powinnam. Bo teraz nikt się nie boi, w modzie jest się nie bać, bo strach jest zły. I niby umiem zmienić wszystko w jeden dzień, ale nie umiem. Bo wysiłek, bo karma, bo ciężko wstać z kanapy, a w najlepszym razie się nie uda i co wtedy?
Wy też tak macie? I jak wtedy pomóc? Sobie albo komuś obok? Mówić, że da radę to wszystko zrobić. Czy może uświadomić mu, że wcale nie musi i to też jest ok.?