Zmiany są jedyną stałą w życiu. Tego rodząc się na sto procent możemy być pewni, tak jak tego, że umrzemy. Bez zmian nie byłoby rozwoju. To całkiem naturalne, że mając lat naście zupełnie inaczej patrzymy na świat niż mając lat ści czy siąt. Dzieli nas wtedy różnica doświadczeń. Konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Tak samo zmienia się spojrzenie na miłość. Z idealistycznej i filmowej na świadomość, że bez pracy nie ma szans, żebyśmy doszli tam, gdzie chcemy.
Ktoś mi kiedyś w komentarzu pod jakimś tekstem napisał, że ma dosyć wszędzie czytania o tym, że miłość to praca i że przecież jak się dwie osoby spotykają i się zakochają, to potem wszystko powinno pójść jak z płatka. Bo ja tak. On tak. No co tu może pójść nie tak? Wszystko!
Mira w pierwszym odcinku Scen z życia małżeńskiego mówi takie bardzo ważne zdanie – gdy jesteście na początku związku wszystko jest ekscytujące, wydaje Wam się, że nic nie może Was dotknąć. A potem zdajesz sobie sprawę, że wszystko może Was dotknąć. I to jest chyba dla mnie kluczowe w zmianie postrzegania związków i miłości samej w sobie. Że od tych ekscytujących początków, gdy wszystko jest nowe każda para przejdzie prędzej czy później do tego samego etapu. A to w jaki sposób sobie z tym poradzicie zależy już wyłącznie od Was samych.
Gdy miałam lat 20
Gdy byłam młoda miałam w głowie wyobrażenie filmowej miłości z pierdolnięciem. Nie potrafiłam jeszcze odróżnić miłości od fascynacji. Wydawało mi się, że gdzieś to tam na mnie czeka i jak już mnie spotka, to będziemy sobie potem wspólnie jechać na karuzeli życia i łapać jednorożce. Ale też nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań. Moim jedynym oczekiwaniem było, żeby tylko było i trwało. Dziś jak czytam o tym, żeby oczekiwań nie mieć trafia mnie szlag. Bo jasne, że nie powinnam mieć oczekiwań w stylu chcę wysokiego bruneta, jak mam niskiego blondyna. Ale mam prawo oczekiwać, żeby ktoś był dla mnie dobry. Żeby był partnerem. Czy żeby dochował wierności, jak się na monogamię umówiliśmy. Poza tym kiedy jesteś młody wydaje ci się, że czasu jest nieskończenie wiele. Dlatego możesz go marnować na ludzi, za którymi musisz ciągle biegać albo na takich, którzy przychodzą tylko wtedy, gdy coś chcą. Nie ważne, czy to jest seks czy połechtanie ego. Kiedy dorastasz wiesz już, że czas jest ograniczony i nie warto go marnować na kiepskie relacje.
Gdy miałam lat 30
Z perspektywy rozwoju skok pomiędzy 20 a 30 wydarza się niewątpliwie. Dla mnie jednak największy progres zaszedł koło 36-37 roku życia. Ale na początku kolejnej dekady już gdzieś zaczyna świtać w głowie, że fakt, że z kimś nie wychodzicie z wyra wcale nie musi świadczyć o tym, że uda wam się stworzyć dobrą relację. Zaczynasz rozumieć, czym jest kompromis. I zaczynasz rozumieć, że te wszystkie problemy o których mówiła Mira was dotkną. Wiesz już, że życie nie składa się z randkowania, uprawiania seksu, chodzenia za rękę i jedzenia latem wspólnie czereśni. Zaczynacie się mierzyć z pierwszymi rzeczami wspólnie – jak żyć, za co i najważniejsze, jak żyć razem. To też dla mnie okres mocnego poszukiwania własnej tożsamości i sprawdzania, co jest dla mnie odpowiednie. Ale wciąż jeszcze potrafię pobiec za dobrym słowem rzuconym w eter, totalnie nie zastanawiając się, czy jest ono może czymś podszyte. Myślę, że to jeszcze dla mnie czas dużego egoizmu. Ja chcę i ja mam, bez myślenia o konsekwencjach. Przy jednoczesnym totalnym braku troski o siebie. To nic, że mnie ktoś nie szanuje. To nic, że ktoś jest toksyczny. Wierzę, że ludzie mogą się zmienić. Nie wiem jeszcze, że zmiany zaczyna się od siebie. Ale to też czas wyzbywania się naiwności. Już wiem, że samo spojrzenie kogoś nie wystarczy, żebyśmy żyli długo i szczęśliwie. Że życie, związki, miłość nie składają się tylko z romantycznych gestów. Ba, o wiele ważniejsze jest to, czy ktoś nie spierdoli jak będziesz chory od tego czy ci rysuje na śniegu serca pod blokiem. To wszystko jest ważne, ale samymi sercami się nie najem.
Gdy miałam lat 40
Chciałabym powiedzieć, że zmienia się wszystko. Ale to wszystko może być bardzo względne, bo ja na skutek terapii zmieniam się bardzo. I zmienia moje spojrzenie na wiele spraw. Przestaję gonić za wielką fascynacją i chaosem, którego nie mogę ogarnąć. Być może dlatego, że sama chaosem jestem. I zaczynam rozumieć, że miłość może przyjść też jak kot pod drzwi. Cicho. Przestaje je wartościować. Że miłość z pierdolnięciem jest super i dla niej warto żyć, a ta to tylko taka sobie. Uczę się, że najlepsza dla mnie jest taka, w której czuje się bezpiecznie. I uczę sama nie wprowadzać do relacji niebezpieczeństw, żeby było ciekawie. Już wiem, że mogłabym się kimś zafascynować, ale niekoniecznie za tym pobiec. W pewnym wieku człowiek dochodzi do konsekwencji i bycia odpowiedzialnym za swoje czyny. Zadawania sobie sprawy, że wiele rzeczy można zrobić. Ale nie wszystkie warto. Pamiętam taką historię z bliskiego otoczenia, gdy żona mojego dobrego wtedy kumpla poszła w tango z kolesiem, którego mała córeczka leżała w szpitalu chora na raka. No nie. No po prostu nie. W pewnym wieku umiesz przedłożyć coś nad coś i wiesz, że niektórych rzeczy się nie robi. Albo przynajmniej chwilowo nie robi. Bo konsekwencje twoich chwilowych fascynacji mogą ponieść ci, za których wziąłeś odpowiedzialność. To moment, w którym wiem i rozumiem, że związki są cholernie trudne. Są wyborem. I ten wybór też codziennie się toczy pomiędzy swoim ego a dobrem wspólnym. To też czas nauki rozmawiania. Uczenia się swoich emocji. Rozumienia, że nie wszystko jest czarno-białe. Kiedyś myślałam, że się albo kogoś kocha i z nim jest albo nie. Teraz wiem, że świat ma odcienie szarości. To też czas rozumienia czynów. A nie słów, które kiedyś były dla mnie takie ważne. Doceniania drobnych gestów. I wyrozumiałości. Dla siebie i dla nas. Za to, że nie jesteśmy doskonali, bo nikt nie jest. I do popełniania błędów.
Myślę, że każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu (to oczywiście zależy od samoświadomości i rozwoju) przejdzie podobną drogę. I te wszystkie wyobrażenia, błędy są potrzebne, żeby dojść do swojego miejsca. I chociaż nie spieszno mi do końca kolejnej dekady, z ciekawością czekam co będzie się w mojej głowie zadziewać dalej. Bo jedyną stałą jest zmiana.