Co ma wspólnego Bóg z orgazmem? Okazuje się, że bardzo wiele. Wychowani w duchu katolicyzmu i przekazach, że masturbacja, seks przedmałżeński czy antykoncepcja to ciężki grzech, a manifestacja seksualności odbierana jest jako rozwiązłość, w dorosłym życiu możemy mieć problemy z osiąganiem satysfakcji seksualnej, wstydem swojego ciała, czy co najgorsze swoich własnych potrzeb.
Niestety to tak nie działa, że przez całe dzieciństwo czy młodość słyszymy, że seksualność jest grzechem, a potem gdy już spotkamy tego jednego jedynego, wszystko zadziała jak za pomocą magicznej różdżki. Ciało i głowa nie przestawiają się w ten sposób, co prowadzi nie tylko do braku satysfakcji z seksu, unikania go, ale też ogromnego poczucia wstydu i obwiniania się za to, że związek się rozpada, bo brakuje w nim ważnego elementu. Jest jeszcze druga strona medalu – lata uprawiania seksu z obrzydzeniem do własnego ciała i samego aktu. Przecież coś, co było obrzydzane, nie stanie się nagle przyjemne…
Mało tego, czy przyjemnym być powinno, skoro seks w duchu wychowania katolickiego ma się kojarzyć tylko z prokreacją? A może kobiety skazane są na wieczne cierpienie, mają trwać u boku niewiernych mężów, znosić z zaciśniętymi zębami seks małżeński, iść przez życie w poczuciu winy, że to wszystko przez nią, bo jest oziębła? Bo się za mało stara?
„Nauki są czarno-białe: teraz nie możesz myśleć i robić tego, czego pragnie twoje ciało. Musisz dotrwać do tej magicznej granicy, w której następuje zakochanie we właściwej osobie, koniecznie z wzajemnością, bez możliwości popełnienia błędu, wyczekanie w udanym i trwałym związku, aż Bóg natchnie was do małżeństwa. Ale musicie być pewni, że to ten odpowiedni partner i że łączy was miłość. Nie można oddać się byle komu. Inaczej jest to zło, grzech. Musisz dokonać właściwego wyboru partnera, opierając się na intuicji. A jak tu polegać na intuicji, kiedy jej wykonawca, ciało ma nałożone embargo? Mając wpojony wstyd własnego ciała i swoich pragnień, bardzo trudno uczyć się zdrowej miłości do siebie i drugiego człowieka. Bardzo trudno znaleźć kogoś, z kim będzie nam dobrze.”
Potem te kobiety, obwiniane przez swoich mężów o oziębłość karmią się jeszcze większą nienawiścią do swojego ciała. Przecież jak spotkam tego jednego jedynego, to wszystko miało być już wspaniale. I okazuje się, że nie jest…
Przeczytałam książkę „Boże, daj orgazm” Wioletty Nowackiej, psycholożki, terapeutki, edukatorki seksualne i uczennicy prof. Lwa Starowicza, która od 25 lat pracuje w swoim gabinecie m.in. z kobietami, które szukały pomocy dla swojej zrujnowanej psychiki i seksualności. Publikacja opisująca życie intymne Polek wychowanych w duchu katolickim jest podzielona na rozdziały poruszające obszary m.in. wstydu ciała, kobiecej płci, traumy spowiedzi czy podwójnej moralności. Co więcej – to nie jest książka o seksie, to książka o tym, jak wdrukowane na jego temat w dzieciństwie przekonania rzutują na całe nasze życie i na naszą cielesność. Jednym z jej ciekawszych elementów są autentyczne historie kobiet z gabinetu autorki, pokazujące jak trudne to są doświadczenia i jak wiele cierpienia katolickie wychowanie wnosi w nasze życie. Bardzo to poruszające i sprawiające, że wiele kobiet cierpiących z powodu swojej seksualności i problemów w jej obszarze się w tych historiach odnajdzie. A co najważniejsze pod koniec rozdziałów są też obszary z pytaniami i ćwiczeniami, które możemy sobie same zadać, co jest bardzo uwalniające. Od wstydu i poczucia winy.
„Od małego słyszałam komentarze typu: „Mężczyźnie tylko jedno w głowie”, „Oddasz mu się, to od razu cię rzuci”, „Trzeba się szanować”, „Na to przyjdzie czas po ślubie, jak kocha to poczeka”, „Co by ludzie powiedzieli?”, „Piwo bez chmielu, masło bez soli, koń bez ogona, kobieta bez cnoty mają jednakową wartość”. Seks przedmałżeński jawił mi się w ich opowieściach jako ryzyko zupełnej katastrofy – porzucona, zhańbiona, wyśmiana, dosłownie na marginesie społeczeństwa. Zachowanie czystości do ślubu miało być natomiast gwarancją trwałości małżeństwa.”
Bliskie mi jest też pisanie o kobietach, które wciąż stawiają mężczyzn na piedestale, które odrzucają swoje JA na rzecz pogoni za miłością, bo wtedy tylko będą coś warte i spełnione. Jak mężczyzna zaszczyci je swoją uwagą i wybierze na swoją żonę. Potem rodzą dzieci, a potem okazuje się, jak już dzieci są duże, że jesteśmy bardzo bardzo nieszczęśliwe. Bo poszłyśmy drogą, którą dla nas z góry zaprojektowano i wybrano, bez zastanowienia się, czego my konkretnie chcemy i potrzebujemy. Kobieta ma być grzeczna, skromna, nie obnosić się ze swoją cielesnością i być uczynna. Okazuje się, jak pokazują wspomniane historie, że ta uczynność dla wielu kobiet to przekierowanie uwagi z siebie na innych. Żeby nie czuć różnych trudnych emocji związanych ze swoimi potrzebami, rzucamy się w wir pomocy innym, będąc na każde zawołanie.
Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem i szybko się ją czyta. Ogromnie się cieszę, że powstają takie publikacje, bo chociaż świat się zmienia i młodsze pokolenie do seksu podchodzi inaczej, to jest książka o naszych cierpiących w małżeństwach latami matkach. Więc może warto ją im podrzucić, nie każdy chce i jest gotowy, żeby zasiąść w fotelu u terapeuty czy seksuologa, ale może dobrym początkiem będzie poczucie, że nie jest się w tym samym i że tysiące kobiet mają podobną historię. A co najważniejsze – potrzeby seksualne czy problemy w łóżku nie są niczym złym i nie trzeba się ich wstydzić.*
*Tekst powstał w ramach współpracy z wydawnictwem Harde. Książkę kupicie w księgarniach.