Tylko tchórze i koty znikają bezszelestnie. Z tym, że koty zawsze spadają na 4 łapy. A ty po takiej akcji spadasz co najwyżej na twarz. I zbierasz się bardzo długo. Nie ma nic gorszego od wyjścia z czyjegoś życia, nie mówiąc o tym, że wychodzimy. Dorośli, dojrzali ludzie, którzy potrafią wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka, potrafią też uszanować jego emocje i uczucia. I powiedzieć, że to koniec. Zamiast udawać, że się wyszło po bułki.
Czy tam byłam? No jasne! Byłam już w 85 kręgach związkowych piekieł ze znikaniem włącznie. Kilkukrotnie. Ba, sama zrobiłam małe hokus pokus, chociaż dziś się tego wstydzę. Tylko dzieci zakrywają dłonią buzie, udając że ich nie ma. Dorośli powinni okryć się hańbą po takich akcjach, kiedy udają, że jeszcze coś trwa. A nie ma ich już naprawdę…
Pierwsza taka historia zdarzyła mi się lata temu, kiedy w porównaniu do dzisiejszego wieku byłam jeszcze gówniarą nic nie wiedzącą o życiu, facetach i związkach. Szukałam miłości, a jak! A znalazłam dużo starszego kolesia, który chciał się po prostu zabawić. I zapomniał mi o tym powiedzieć. I tak się pobawiliśmy kilka wieczorów, a potem obiecał, że przyjedzie na festiwal. Na który nigdy nie dotarł. Dobrze, że nie kupiłam mu biletu, bo byłabym jakąś stówę w plecy. A tak polało się trochę łez i kilka dni cierpienia, współmierne do długości naszej relacji. Ale równie dobrze mógł to być początek nieszczęśliwych historii związany z moim przywiązaniem do drani, dramatów i rodzącym się ze związku na związek totalnym brakiem zaufania. I czucia czegokolwiek.
A potem pojawił się on. A raczej pojawiał i znikał. Bo był mistrzem takich zagrywek. Może to był jego sposób na kończenie związków. Udawać, że go nie ma. Wychodzić. Nie odbierać telefonów. Może się sama domyśli…Gdy mnie poznał zrobił tak kobiecie, z którą wtedy był. Ani ja na początku o niej nie wiedziałam. Ani nie miałam pojęcia o tym, jak ją potraktował. Że jednego dnia przywozi jej dzieciom prezenty i remontuje jej dom, a drugiego cichutko zamyka furtkę i już go nie ma. Czasem sobie myślę, że niektórzy ludzie dojrzeli jedynie do relacji z kotem albo telewizorem. Albo i to nie. Koty traktuje się lepiej. Zostawia na przechowanie znajomym. Chociaż oni pewnie by chcieli, żeby Twoje uczucia też się przechowały. Do czasu aż się zdecydują. Albo zmienią zdanie. Ale zanim poznałam jego rozstaniową historię ze znikaniem w tle, zniknął po raz pierwszy. Leżeliśmy sobie po prostu po obiedzie, oddzieleni tym ciągłym niewidzialnym murem napięcia, który był między nami. Lęków, wspólnych i osobnych myśli. I nagle on zaczął recytować Stachurę. I myślę sobie – ocho, fajnie niedzielny poobiedni występ. Po czym wstał, zaczął pakować swoje rzeczy, bredzić, że z nim tylko na wrzosowisko i tyle go widzieli. A ja zostałam z oczami jak 5 zł i jeszcze długo nie mogłam się pozbierać. Zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego ludzie potrafią traktować cię jak nic, zamiast powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Jakbyś była trędowata i nie zasługiwała na słowa wyjaśnienia.
Był związek. I hokus pokus nie ma.
Mam jakieś poczucie, że faceci są specjalistami od znikania. Że jednak kobiety dużo częściej chcą coś wyjaśnić, przegadać, dopowiedzieć. Że nawet jeśli jesteśmy tchórzami to chociaż sms napiszemy czy kartkę na święta. A nie tylko bezszelestne zamknięcie drzwi. Chociaż kiedyś…kiedyś zdarzyło mi się odejść. Ot tak. Nie bez słowa. Ale bez skrupułów…
Był moim plastrem na rany. Chciałam się po prostu zabawić. Zapomnieć. Przez chwilę poczuć lepiej. I chociaż na początku chyba zapatrywania na tę relację mieliśmy podobne, bo on też się z kogoś leczył. To jednak po czasie on się zakochał. A ja nie. Lubiłam do niego jeździć. Pokazywał mi swoją Warszawę. Taką w nocy na Pradze, Bródnie, Powiślu. Brudną. Tajemniczą. Piękną.
A potem okazało się, że gdy się tak snuliśmy po mieście, to on jednak snuł plany.
I gdy już sobie powiedzieliśmy to, czego nie chcieliśmy usłyszeć oboje zrobiłam w tył zwrot. I rano pojechałam do domu.
Nie można się wykazać większym brakiem szacunku do drugiego człowieka. Znikać można ewentualnie po upojnej nocy, kiedy ja nic, ty nic i każdy idzie w swoją stronę. Ale jeśli mamy chociaż trochę wspólnych wspomnień i odrobinę empatii traktujmy innych tak, jak sami byśmy chcieli być traktowani.
Nie znikajmy.
Bo poczucie winy i bycia potraktowanym jak śmieć nie znika tak łatwo…