Uwielbiam przyjaźń damsko-męską. Przez ostatnie 20 lat przyjaźniłam i kumplowałam się z samymi facetami i tak naprawdę dopiero od niedawna mam okazję spotykać się na babskie ploteczki o penisach, kosmetykach i ciuchach. Ona mi się zawsze wydawała szczera. Autentyczna. Taka, w której nie zazdrości się sobie ładniejszej buzi, większych cycków ani chłopaka. Nieskomplikowana. Oparta na prostych zasadach sympatii, bez podtekstów, zawiści, interesów. Do czasu, aż przyjaciółki moich chłopaków nie wyznawały im miłości.
Kiedy kogoś lubię, to płeć nie ma znaczenia. Lubię człowieka i to, jaki jest. Lubię to, jaki jest dla mnie. Nie postrzegam bliskich z mojego otoczenia przez pryzmat płciowości, pewnie dlatego otaczam się tak totalnie odjechanymi ludźmi, którzy czują się przy mnie bezpiecznie. Przede mną stoi człowiek. Nie kobieta. Nie mężczyzna. Mój bliski człowiek. Bez penisa i waginy.
Nie zakochałam się nigdy ani nie zauroczyłam w przyjacielu. I chociaż wiem, że często z przyjaźni powstają świetne związki, chyba bym tak nie umiała. Z moimi kumplami potrafiłam spać w jednym łóżku w samych majtkach i nigdy nic się nie zadziało. Chociaż wiem, że czasem mężczyźni patrzą na to inaczej i okazja jest okazją. On przez pół nocy namawiał mnie, żebym się tych majtek pozbyła, w końcu wymęczony prośbami zasnął. A ja nigdy bym sobie tego nie darowała. Bo ta relacja jest dla mnie ważniejsza od chwilowego uniesienia.
Zdarza się, gdy komuś opowiadam, że wierzę w przyjaźń dwóch płci bez podtekstów, że głośno zakrzyknie – bzdura! Tłumacząc mi, że jak się z mojej strony nic nie zadziało to nie znaczy, że ktoś mnie skrycie nie kocha od wielu lat. Wybierając zamiast niczego przyjacielską obecność. Dostając zamiast związku namiastkę relacji.
Joey w Przyjaciołach powiedział, że jak się zbyt długo zwleka z wyjawieniem swoich uczuć, to potem bach ani się człowiek obejrzy, a już jest w strefie przyjaźni doradzając, jakie wino albo sukienka na randkę. Czerpiąc. I cierpiąc. Ten dziewiąty krąg piekieł nazywa się friend zona.
Nigdy tam nie byłam chyba jeszcze z innego powodu. Nie potrafiłabym spędzać z kimś czasu. Wyjeżdżać na wakacje. Chodzić na imprezy. Robić to wszystko, czym przyjaciele się zajmują, tak naprawdę zdychając z miłości i licząc na to, że on/ona kiedyś przejrzą na oczy. Ja jestem natychmialistką. Albo wszystko albo nic. I pewnie gdybym się zakochała, przy najbliższej okazji wypaliłabym prosto z mostu, co czuję. To musi być okrutne, tak czekać. Patrzeć każdego dnia na najbliższą Ci osobę, którą znasz jak nikt inny. I nie móc jej dotknąć, w sposób, w jaki chcesz jej dotknąć. Chcieć jej powiedzieć co czujesz, jednocześnie tak bardzo bojąc się, że ją stracisz.
Bo to nie chodzi wcale o nieśmiałość, która paraliżuje i powoduje, że trzymamy nasz sekret w tajemnicy. Choć czasem też. Przede wszystkim jednak chodzi o ogromny lęk. Bo skoro widzimy, że nasz przyjaciel z kimś się spotyka albo jest sam, ale totalnie nie czuje mięty w naszym kierunku, wybieramy milczenie zamiast działania. Bojąc się, że gdy wyjawimy nasz sekret przyjaciel się od nas odsunie albo będzie nas traktował inaczej. Zatem przyjacielska obecność jest lepsza, niż niebycie.
Obawy są też po drugiej stronie. Gdy pytałam znajomych, robiąc reaserch do tekstu, dlaczego nigdy nie spiknęli się z przyjaciółmi, ludźmi, którzy ich znają jak nikt i z którymi uwielbiają spędzać czas, odpowiedź zawsze była ta sama. Gdyby nam nie wyszło, zostałbym z niczym. Wolę się przyjaźnić, niż to spieprzyć próbą związku.
Mam przyjaciela, z którym od lat dywaguje sobie, co by było gdyby. Mało tego, kiedyś wyznał mi, że na studiach był we mnie śmiertelnie zakochany, a potem zauroczenie ciągnęło się jeszcze długo. I kiedy byliśmy singlami oboje, zapytałam, dlaczego nigdy między nami się nic nie wydarzyło. Powiedział mi wtedy – wiesz Anka, za bardzo Cię szanuję, żebym miał Cię stracić. Jesteś zbyt ważna i gdyby nam nie wyszło nie wybaczyłbym sobie.
Problem pojawia się wtedy, kiedy okazuje się, że przyjaciółka Twojego faceta nie jest tylko przyjaciółką. I chociaż to de facto nie Twoja sprawa, bo on wraca do domu do Ciebie, a to ona wypłakuje sobie oczy w poduszkę, to jednak pojawia się gdzieś drobne ukłucie – co będzie gdyby?
Bo związki nie są constans. Pisałam już o tym, że w relacjach, w których masz zaspokojone wszystkie potrzeby Monika Bellucci może się przechadzać pod oknem i nie skorzystasz. Ale prędzej czy później pojawi się moment. Chwila nieporozumienia. Kryzys, w którym poczujesz się niezrozumiany. Do kogo pobiegniesz się wygadać?