Napisałam kiedyś taki tekst o filmie na podstawie książek Pilcha. Bo ja bardzo Pilcha lubię i szanuję. W ogóle mam słabość do ludzi, którzy mają słabość do alkoholu. Ale nie lubię tej ich słabości. A niestety im bardziej rozglądam się wokoło, tym bardziej wydaje mi się, że mamy coraz większe ciągoty do używek, kompensując sobie nimi stres, napięcie i tą wieczną pogoń za sukcesem i obiecanym szczęściem.
Smarzowski w swoim filmie pokazał twarz alkoholika zasikanego, zdegenerowanego, takiego, który leży pod mostem albo żebrze o ostatnią złotówkę na wino marki wino. Patrząc na ten obraz możemy wówczas pomyśleć – uff, mnie to nie dotyczy. Ja nie mam żadnego problemu, po prostu lubię sobie wypić wieczorem piwo/drinka/kieliszek wina ewentualnie piętnaście. Smarzowski pokazał margines, co prawda przycupnęli na nim i ksiądz i reżyser i pisarz, przemieszani z nizinami społecznymi, ale tak piją tylko nieliczni. Dlatego, gdy przychodzimy do domu, otwierając 10 piwo w tym tygodniu, możemy z ulgą pomyśleć, jak dobrze, że to nie my. I pić dalej.
Ci, którzy piją mówią sobie „skoro się nie zarzygałem, nie wpieprzyłem starej i nie wypadłem z 3 piętra, to przecież nie jest tak najgorzej, nie mam żadnego problemu z piciem, kontroluje je”.
To słowo klucz. Kontrolowanie. Kontrolują ci, którzy codziennie po pracy piją 2-3 drinki albo piwa, tak dla rozluźnienia atmosfery. Oni nie muszą przecież pić, tak samo wychodzi, że ten alkohol w lodówce zawsze jest, piwo w Biedrze samo wpada do koszyka, bo przecież wiadomo, że można się nim napić lepiej niż wodą, a jeden drink dziennie to nie grzech. Błąd. W alkoholizmie nie chodzi wcale o ilość, tylko o częstotliwość. O nawyk. Nawet jeśli to są 3 piwa lub 3 kieliszki wina. Codziennie.
Nie lubię używek. Ja w ogóle nie lubię słabości, pewnie dlatego, że sama jestem słaba do granic absurdu. Dlatego nie lubię jej u innych. Potrafię wypić, zapalić i dobrze się bawić. Ale nie muszę. To różnica. Każdy przymus powoduje utratę kontroli. Nad sobą, swoim ciałem i myślami.
To wtedy robimy rzeczy, których nie chcemy zrobić. Tak jak wtedy, gdy moja największa dawna miłość dwa tygodnie temu postanowiła się zabawić moim kosztem i wysłać ulubionego sms co słychać. Bo wypiła i myślała, że ma prawo zmącić mój spokój. To wtedy robimy rzeczy, których się wstydzimy. Które nas upokarzają. Których na trzeźwo nigdy byśmy nie zrobili.
Używki same w sobie nie są złe, wszak polecę sloganem – wszystko jest dla ludzi. Ale wszystko zależy od tego, w jakich sytuacjach po nie sięgamy. Jeśli jest to piwo, wino lub coś innego, kiedy wychodzimy raz na jakiś czas na imprezę jest ok. Jeśli alkohol ma nam rozładowywać stres, napięcie, nieśmiałość, złość lub cokolwiek innego już nie jest. Dlaczego? Bo mózg zapamiętuje schematy – jesteśmy zdenerwowani, sięgamy po piwo. I za każdym razem gdy pojawią się nerwy, my po nie będziemy sięgać. Uczymy nasz mózg, żeby w ten sposób radził sobie z problemami. I uzależniamy go od substancji, którą w określonej sytuacji mu fundujemy. Jesteśmy coraz bardziej zagubieni w dzisiejszym świecie, pełnym presji, pięknych ludzi i społecznych oczekiwań. I najłatwiej to ciśnienie i napięcie rozładować alkoholem. A stąd już taka prosta droga od chcę do muszę. Zawsze jak widzę, że ktoś może mieć problem bo pije codziennie, twierdząc że lubi, może i w ogóle to się nawadnia i opowiadam bzdury mówię jedno. Odstaw swój nawyk na dwa tygodnie, miesiąc. Zobacz, jak będziesz często myślał o tym, żeby się napić. I dopiero wtedy oceń, czy masz problem czy nie.
Piosenka Kasi Nosowskiej, którą się tak ostatnio wszyscy zachwycają jest przewrotna w swojej formie, jak sama artystka. Bo pod skoczną melodią kryje się smutna historia życia z alkoholikiem, poszły konie wio, było lampek moc. Więc nie mów, że się dobrze bawisz, że masz ciężką pracę i drink ci się należy. Bo tym należy możesz komuś zniszczyć życie, a na pewno zniszczysz je sobie.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że większość alkoholików to wcale nie ci zarzygani, leżący pod sklepem z winem za 4.5 zł, to ci, których nie widać gołym okiem. Piją, bo są słabi, nadwrażliwi i zabija ich otaczająca rzeczywistość. Zbyt brutalna, żeby potrafili wziąć życie za mordę. Alkoholizm ma twarz eleganckiej pani adwokat, która co wieczór wypija butelkę wina do kolacji. I lekarza, który codziennie sączy whisky. Ma twarz moich przyjaciół, którzy twierdzą, że kontrolują. I twarz tych, którzy nie wiedzą, że mają problem.
Może ma też Twoją twarz.