Obejrzałam dzisiaj na instagramie relację z baby shower kogoś tam, gdzie piękne panie w pięknych pastelowych sukienkach z wiankami na głowie i przyklejonymi uśmiechami malowały klocki dla przyszłego dziecka. Pomysł jakże piękny, oryginalny i mało praktyczny, bo przecież wiadomo, że roczne dziecko średnio powinno się bawić klockami oblepionymi brokatem i różnymi dekoracjami, żeby się pięknie prezentowały na zdjęciach. I naszła mnie taka refleksja, która w mojej głowie kołacze już od dawna, że im bardziej Prosiaczek zaglądał do środka, tym bardziej Puchatka nie było.
Dzięki internetowi spora część z nas przeniosła swoje życie na instagram i facebooka, relacjonując każdy moment z naszej egzystencji. Zdjęcia wakacji, domów, samochodów, motorów, dzieci, kochanek, torebek zalały nam ściany i ekrany. I chociaż nie mam nic przeciwko zdjęciom, które są fajną pamiątką, tak wiem, że im bardziej próbujemy przekonać otoczenie i nas samych, że mamy fajne życie, związek, dzieci, tym bardziej jest ono chujowe.
Byłam tam. Byłam w świecie oznaczania partnera na fejsie, wrzucania wspólnych zdjęć z każdego śniadania, wyjazdu i stosunku. Uśmiechnięte twarze nas smutnych w środku. Piękne widoki i syf pod dywanem. Myślę, że to nie jest świadome działanie – jest beznadziejnie, to pokażę, jak jest dobrze. To działa bardziej na poziomie podświadomym, organizm wyczuwa, że nie do końca wszystko jest ok., więc ma potrzebę zamanifestowania światu, że jednak jest.
Mentalny ekshibicjonizm nie jest synonimem wewnętrznego szczęścia i fajnego życia, tak samo jak ultra porządek w domu. Nie wiem czy wiecie, ale poukładane przedmioty dookoła, figurki w rządkach i książki wg wzrostu i koloru świadczą nie o ułożeniu, ale niezłym pierdolniku w głowie.
Dlatego szanuję ludzi, którzy nie wrzucają każdego wygibasa swojego dziecka w Internet, bo to jest intymne i tylko dla nich, a poza tym szanują jego dziecięcą, malutką prywatność. Szanuję ludzi, którzy nie biją pasją po fejsie, bo pasja jest dla nich a nie dla otoczenia, które ma ją podziwiać (no chyba, że z tego żyją – wtedy jako forma promocji jest ok). Szanuję ludzi, którzy nie oznaczają związków, zerwań, kolejnych dzieci, kolejnych partnerów, kolejnych kamieni milowych w ich życiu. Bo wiedzą, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. I znaczenie dla nich ma tylko to co robią, gdzie i z kim, a nie to jak kto oceni to, co robią.
I najgorsze w tym wszystkim jest to, że każdy z nas ma w sobie coś z ekshibicjonisty i podglądacza cudzego życia. I chociaż mnie samą czasem korci wrzucanie fajnych fot żarcia z knajpy, nowych ciuchów, kosmetyków czy innych pierdów, to coraz częściej zapala mi się lampka…oh wait, kogoś naprawdę obchodzi, co zjadłam albo z kim się całuję?