Nie zostaliśmy stworzeni do łączenia się w pary na całe życie. Owszem, gdyby groził nam ponownie potop to para byłaby i nawet wskazana, ale ciężko wybrać model wzorcowy, no może jedynie Natalia Siwiec i Krzysiu Ibisz. Nawet Adamowi i Ewie nie wyszło, bo niby szatan skusił ją jabłkiem i ona zeszła na złą drogę, ale równie dobrze mógł ja omamić swoim wielkim kutasem.
Gdyby się dało zaprogramować datę przydatności związku do spożycia świat byłby idealny. Wyobraźcie sobie, że wiecie, że przed wami aż i tylko dwa lata. Potem następuje piękny koniec, bez łez i dramatów, po prostu każdy idzie w swoją stronę, by spotkać kolejną przeznaczoną mu osobę. Ile radości dostarczałoby życie! Wciąż nowe bodźce, nowe osoby, które pokazują wam swoje światy. Ktoś od kogo możecie się uczyć i kto może się uczyć od was, nieustanny rozwój. Niebo na ziemi! Ale nie. My sami komplikujemy sobie to niebo, zamieniając je w piekło. Bo przecież babcia i dziadek. Bo jak się kiedyś coś psuło, to się naprawiało blablabla. Gówno prawda. Się psuło i się udawało, że z popsutym można jechać dalej, no bo co z tego, że jedno koło zepsute jak trzy dobre! Co z tego, że dziadek się puszcza, a babcia wredna suka jest, jak sąsiedzi, dzieci i co ksiądz na kazaniu powie.
Taki model mamy zaszczepiony, nie znamy innego. Większość społeczeństwa żyje w mniej lub bardziej formalnych związkach, mniej lub bardziej udaje. Z drugiej strony boimy się samotności. Jak się ma lat naście lub dzieścia można mieć nawet te związki gdzieś, bo przyjaciele i jedna nieustająca impreza. Jak się ma lat czterdzieści, to Franek co potrafił imprezować tydzień z rzędu woli iść z Krysią do tesco, nawet jeśli nie z woli własnej a Marek, który o 3 nocy był zawsze na posterunku jest tam nadal, tyle, że podaje pieluchy. I nagle robi się cicho i pusto. Albo się dostosujesz albo zginiesz. Albo nauczysz się żyć sam i zacznie ci to sprawiać przyjemność, albo poszukasz sobie kogoś, żeby samemu nie być i wszystkie przyjemności pójdą się walić.
Dziś związki to przeżytek tak samo jak kościół. Archaizm, który prędzej czy później pójdzie w odstawkę. Co prawda po kilku latach funkcjonowania w związku zastanawiamy się jeszcze, czy w tę czy w tamtą i mimo iż tak naprawdę mamy ochotę dać nogę, obrączkujemy się w nadziei, że z nami będzie inaczej, no bo przecież się kochamy. A po roku przyznajemy kurwamaćjapierdolę, co ja takiego narobiłem. Albo chcemy, żeby żona urodziła nam dziecko a potem spieprzała jak najdalej. A najlepiej, gdyby się zakochała w kimś innym i problem z głowy, bo i wyrzuty sumienia, że trzeba ją zostawić jakby mniejsze. Możemy też uznać, że mamy związek otwarty i pieprzyć się na prawo i lewo, z jednym małym szczegółem – zapomnieliśmy poinformować o tym swoją kobietę. To tylko przykłady rozmów z ostatniego tygodnia. Znam takich setki. Związki nieszczęśliwe, bardziej nieszczęśliwe i nieszczęśliwość oblana na pokaz lukrem. Tkwienie w kuriozalnych sytuacjach pozornie bez wyjścia, bo za dużo zachodu, za mało czasu, żeby zaczynać wszystko od nowa, a tak poza tym to cała reszta też się męczy.
Panicznie boję się samotności. Ale jeszcze bardziej od bycia samemu boję się samotności we dwoje.