fbpx

Dlaczego nam o tym nie powiedzieli? Vol 2

przez Anna Ulatowska

Mnie to w ogóle mało powiedzieli. W szkole nie rozmawia się o relacjach. Nie chodzi nawet o relacje damsko-męskie. O relacjach ludzkich w ogóle. Oddałabym chętnie kilka godzin fizyki czy interpretacji wierszy za to, co najbardziej przydaje się w życiu. Wiedza o tym, jak żyć dobrze. I o samym życiu!

Jak możesz sobie pogadać z rodzicami o tym albo masz w swoim otoczeniu prawdziwego mentora – osobę starszą, ciotkę, wujka, koleżankę to jesteś do przodu. Serio. No może pod warunkiem, że nie wkłada ci do głowy bzdur w stylu dziewczęta muszą się szanować, a w ogóle faceci są źli i chcą tylko jednego. Bo potem idziesz z tym lękiem i bagażem przez życie. Ale jak masz kogoś, z kim możesz fajnie o relacjach to szczere zazdro. U mnie w domu się o tym nie mówiło. W ogóle kiedyś rozmawiało się chyba mniej i totalnie szanuję ten pęd do samoświadomości teraz. Żeby wiedzieć, żeby chcieć wiedzieć i żeby przekazywać wiedzę dalej. Wiadomo, że nikt nie powie dwulatkowi, że kiedyś umrze a świat to w ogóle nie tylko cukier, miód i orzeszki. Ale jeśli byłeś wychowywany w szklanej bańce, a potem zacząłeś żyć, musiałeś dostać w twarz tak jak ja rzeczywistością.

O czym zatem jeszcze nam nie powiedzieli?

Że życie jest sumą strat
Czytam właśnie taką genialną książkę amerykańskiej psychoanalityczki Judith Viorst pt. To co musimy utracić. I ona w niej pisze bardzo mądrze, że w naszym życiu tak naprawdę straty zaczynają się już od urodzenia – począwszy od opuszczenia bezpiecznego ciała mamy. Potem jako niemowlak musimy się przyzwyczaić do tego, że tej mamy nie ma przy nas cały czas. Kolejno mierzymy się z naszymi ograniczeniami władzy i tym, że trzeba ustąpić przed tym, co zakazane i niemożliwe. Wreszcie dochodzimy do relacji, gdzie musimy zrezygnować z marzeń o idealnym związku i ludziach i zastąpić je rzeczywistością ludzkich więzi niedoskonałych. A druga połowa naszego życia to już w ogóle niesie stratę za stratą. Tracimy sprawność, zdrowie, rodziców. Trzeba w sobie wypracować zgodę na to, żeby wszystko mogło odejść…

Do mnie fakt, że jestem śmiertelna, umrę, że rodzice umrą, a życie nie będzie zajebistym pasmem zabawy, beztroski i bycia 30-latką dotarło ze 2 albo 3 lata temu i do dziś próbuję się z tym zmierzyć. I cóż – nie jest to łatwe. W plemionach Indian śmierć jest naturalną częścią życia. Nikogo nie przeraża. A w niektórych gdy nadchodzi twoja kolej czas udać się w stronę dżungli na wieczny odpoczynek. U nas śmierć jest tabu. Sam proces odejścia jest. Nie mówi się o tym, że ludzie nie są dani raz na zawsze. Że mogą umrzeć. Zachorować. I tak po prostu po ludzku nie chcieć się z nami przyjaźnić albo być naszym partnerem. I to nie znaczy wcale, że my jesteśmy do dupy, bo ktoś nas nie chciał. To, że nie możemy sobie poradzić z odrzuceniem wynika właśnie z naszych dziecięcych tęsknot za rodzicem, wtedy kiedy go potrzebowaliśmy, a on nie przychodził. I czuliśmy się odrzuceni. W dorosłym życiu to oznacza tylko tyle, że ktoś wybrał inną drogę.

Przez większość czasu wydawało mi się, że albo się za mało staram albo trafiam na nie tych facetów, no i dlatego nie ma happy endu i tego mitycznego na zawsze. Akceptacja, że czasem coś się kończy, że z niektórymi ludźmi, mimo ogromnej chemii nam po prostu nie po drodze zmieniła zupełnie moje podejście do relacji. Już nie dążę za wszelką cenę do związku i umiem się cieszyć, z tego co jest i trwa. A nie zamartwiać, że się skończy. Bo nawet jeśli, będę wdzięczna za to, co mi się przytrafiło. Ja wiem, że taka perspektywa jest ciężka dla zrozumienia dla tych, którzy wierzą w mitycznego dziadka i babcię i to, że się kiedyś naprawiało. Może i się naprawiało. A może się udawało, że syfu nie ma, bo dzieci trzeba wychować. I co rodzina i ksiądz powie. I jeśli ten model łatania za wszelką cenę dla ciebie jest ok, to świetnie. Dla mnie nie jest. Już się dosyć nałatałam, dosyć naobwiniałam i dosyć napłakałam. Nie jestem masochistką. Życie mam jedno i wolę żyć sama niż w chujowym związku.

Że ludzie mają różne dysfunkcje, różne dzieciństwa i czasem trafiamy na tych, którzy nie chcą, nie umieją lub po prostu najzwyczajniej są kiepskim materiałem na partnera

Psychopaci uwiodą Cię, zmanipulują a następnie zniszczą Ci życie. Takim cytatem zaczyna się opis filmu psychopata w reżyserii Iana Walkera. I kurde uwierzcie mi serio oddałabym sporą część matmy albo przyrody, żeby sobie przeanalizować różne typy i wiedzieć, na co mam uważać w przyszłości. A tak zaliczyłam narcyza, seryjnego kłamcę i jeszcze zapewne parę innych typów. Dlatego postanowiłam napisać ebooka, żeby dać Wam solidną porcję wiedzy i zwrócić uwagę na co trzeba uważać. Czy gdybyśmy wiedzieli na ich temat sporo, mielibyśmy większą szansę ich nie spotkać? Nie, bo ludzi pokaleczonych w jakiś sposób jest na tym świecie całkiem sporo. I jak mają tego świadomość i pracują, to jest super. To zwiększa szansę na to, że poprawią jakość swojego życia i nie spierdolą go nikomu innemu. Ale na pewno taka wiedza pozwoliłabym nam zwrócić uwagę na pewne symptomy, które być może w odpowiednim momencie włączyłyby czerwone światło. A tak mamy oczy czerwone od łez. I parę ładnych lat bycia niewystarczającym. Część zaburzeń jak np. zaburzenia antyspołeczne jest sklasyfikowana w DSM – to system klasyfikacji chorób psychicznych, ale np. osobowość masochistyczna już nie, znajdziemy ją pod nazwą pasywno-agresywne zaburzenia osobowości, która obejmuje tylko część cech masochisty. To osoby, które tkwią w pracy, której nie cierpią. Związkach, które są beznadziejne, ale nic nie robią w tym kierunku, bo narzekanie coś im załatwia. I bez niego straciłyby sens życia. I bynajmniej nie chodzi mi o piętnowanie. Wszak każdy z nas ma sporo mniejszych i większych problemów ze sobą. Chodzi o wiedzę, która może dać nam spokój albo zniszczyć nam życie. Uwierzcie wiem co mówię. Codziennie dostaję sporo wiadomości od ludzi, którzy wpadli w macki manipulanta, narcyza albo psychopaty.

Że najzdrowsza relacja to taka, gdzie ja + ty = my i każda część jest tak samo ważna
Często piszecie mi, że jak to daliście komuś całego siebie i klops. Ale nikt tego od ciebie nie oczekuje (no chyba, że patrz punkt wyżej – psychopaci czy narcyzi często wymagają absolutnego oddania). Zaczynasz być dla kogoś atrakcyjny, bo masz swoje pasje, swoich znajomych i umiesz spędzać czas. Druga osoba nie jest ci potrzebna do zapewnienia rozrywki i wszelkiego rodzaju atrakcji. Zatem jeśli wchodzisz w relację i na dzień dobry z tego wszystkiego rezygnujesz, to partner może czuć się trochę oszukany. Ale jak to związałem się z kimś aktywnym, kto ma swój świat a nagle chce, żeby ten świat się składał cały ze mnie? I zaczyna się dusić. Nie mówiąc o tym, że jak ze wszystkiego zrezygnujesz a związek się skończy, będziesz musiał zbudować wszystko od nowa. Życie nie składa się tylko ze związku. Tak jak związek nie składa się tylko z Niego czy Jej. Składa z Was. Nie sklejacie się z automatu. Jesteście osobnymi jednostkami ze swoimi przeżyciami i charakterem. Ta triada ja ty my powoduje, że dalej możecie być dla siebie interesujący. Nie ma nic fajniejszego niż opowiadać sobie, gdzie się było, co robiło i przeżyło. Inspirować wzajemnie. Nie wszystko trzeba robić razem. Chociaż czasem w pierwszych tygodniach znajomości wydaje nam się, że inaczej się nie da i najchętniej chodzilibyśmy ze sobą do toalety.

Że ludzie czasem znikają bez powodu
Ten powód jest – to nieumiejętność mówienia o tym, co nas trapi. Nieumiejętność mówienia, że już nam razem nie po drodze albo, że tak mnie ranisz, że już nie dam rady. Jakakolwiek jest przyczyna takiego zniknięcia, to nie twoja wina, że ktoś nie umie rozmawiać o tym, co czuje.

Że świat, zwłaszcza związki nie wyglądają jak na romantycznych filmach
Tam wszyscy są piękni i nie mają problemów. A jak mają, to w większości na końcu jednak sobie z nimi radzą. My się karmimy tą popkulturową papka myśląc, że po prostu mamy pecha i nie trafiłyśmy jeszcze na księcia z bajki i dlatego nasze życie jest jakie jest. O tym piszę właśnie wyżej przy stratach – dojściu do momentu, gdy trzeba ludzi i relacje odidealizować. Też długo tak miałam. Wydawało mi się, że jak go spotkam to będzie zajebiście. W życiu bym nie pomyślała, że relacja wymaga ode mnie tyle pracy, zaangażowania, zrozumienia drugiego człowieka, zrozumienia siebie, walki ze swoimi demonami i lękami. Serio – orka na ugorze!:)

Że czasem powinno się odpuszczać
I znowu wracamy do tych mitycznych relacji babci i dziadka. Jestem zdania, że nie zawsze trzeba walczyć do samego końca. Że czasem nie mamy sił. Że trzeba zadbać o swój spokój, swoją godność. Że jak ktoś ma problem, to się nagle pewnego pięknego dnia nie obudzi odmieniony. I że taka wiara jest cudowna i czasem dodaje nam skrzydeł, ale jest też bardzo złudna. Po każdym powrocie w toksycznej relacji wracacie jak na skrzydłach wierząc przez chwilę, że teraz będzie już inaczej. No bo przecież chcemy. Nie popełnimy 50 raz tego samego błędu. Tylko, że jak nie będziemy rozumieć, skąd one się biorą to niestety będziemy je powtarzać 51 i 551 raz.

Dzieje się tak dlatego, że zarówno jedna jak i druga osoba nigdy nie zajęła się swoimi lękami, swoim nienasyconym dzieckiem, zakaz na okazywanie i przyjmowanie miłości otrzymany w dzieciństwie pozostał w nich wciąż silny. Z tego powodu panicznie potrzebują związku, miłości, ale potrafią dawać i brać tylko taką miłość, jaką znają czyli bez-miłość. ( Sens, O miłości nr 4/2015)

Że najpierw trzeba pokochać siebie, żeby nie przerzucać konieczności zaspokojenia swoich deficytów na drugą osobę
Czas kiedy przeglądałam się w oczach facetów był piękny! Ach wydawało mi się, że jak tu mnie chcieli, tam mnie chcieli to muszę być coś warta. Co ciekawe, kiedy zaczęłam budować poczucie wartości na sobie, wianuszek facetów zniknął. Oni też lubili, jak się w nich przeglądałam. Lubili czuć się ważni. To była transakcja wiązana. Kobiety (tak mężczyźni też, ale o tym jest w innym tekście) w ogóle mają trudno. Normy kulturowo-społeczno-religijne powodują, że one pół życia czekają na faceta, bo dopiero wtedy będą kompletne. Wychowuje się nas nie na pewne siebie, otwarte kobiety. Wychowuje się nas do związków! I potem nie ważne, jaki ten facet jest, mierny, bierny ale jest. Gdy go nie ma możemy mieć przyjaciół, pasje, sukcesy zawodowe, ale i tak czujemy się smutne, samotne i niekochane. Nie kochamy siebie same z siebie. Dopiero gdy ktoś nas kocha, czujemy się coś warte. Fajnie jak ludzie na nas patrzą z uwielbieniem czy miłością. Ale jeszcze fajniej, jak patrzymy tak sami na siebie. Na to odbicie w lustrze. Jak sobie codziennie powiesz jesteś ważna, fajna, wartościowa to nie będziesz szukać kogoś, kto będzie ci musiał to powiedzieć, żebyś uwierzyła. Bo ty i tak nie uwierzysz. A potem swoją zazdrością i jazdami zniszczysz każdą relację.

Może Ci się spodobać

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze

Wykorzystujemy pliki cookies w celu prawidłowego działania strony, korzystania z narzędzi analitycznych i marketingowych oraz zapewniania funkcji społecznościowych. Szczegóły znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Akceptuję Czytaj więcej

Prywatność & Polityka cookies
0
Kocham twoje myśli, proszę o komentarz.x