Przeraża mnie łatwość, z jaką ludzie w tym kraju przyczepiają innym etykietki. Mądry, głupi, szczęśliwy, nieszczęśliwy, ciota, pedał, cipa, nieudacznik, puszczalska, świr. Tak jakby wszystko, co wymyka się ze schematu, powszechnie przyjętego kanonu było nieakceptowalne. Dlaczego nie potrafimy zaakceptować, że ludzie są różni? Mają różne pragnienia. Różne potrzeby, w tym potrzeby miłości czy bliskości. Inaczej je komunikują i definiują. I inaczej postrzegają siebie i swoje szczęście.
Kiedy kilka dni temu napisałam, że podziwiam Rafała i jego odwagę, nie sądziłam, że ten post wzbudzi tyle kontrowersji. Że pojawią się opinie, że ucieka przed sobą, jest znudzony życiem, kobietami, korpo i w ogóle to mu się w dupie poprzewracało. Jakim prawem oceniamy cudze wybory, nie znając kontekstu? Można przecież napisać o fajnie, podziwiam. Albo o bez sensu, bo ja już mam taką podróż za sobą albo w życiu bym się nie odważył albo trzymam kciuki. Co wnoszą takie komentarze? Nic. Ale pozwalają nam poczuć się lepszym człowiekiem i zagonić na chwilę nasze kompleksy w kąt. Bo zawsze, zawsze znajdzie się coś, co pozwoli w naszej głowie zdyskredytować co jak i dlaczego robi drugi człowiek. Chociażbyśmy mieli się przypieprzyć do krzywego zęba albo odstającego włosa.
To nie mój świat. I mam nadzieję, że jest Was tu z takim podejściem jak najmniej. Bo ja mimo wszystko wierzę w ludzi, kibicuje ich marzeniom i staram się (tak staram, bo wszyscy oceniamy), nie oceniać.
Podziwiam Rafała, bo trochę wiem dlaczego to robi, a trochę nie mam prawa Wam o tym pisać. Podziwiam go, bo ja chciałabym odbyć taką podróż. I nie boję się mówić o tym, że boję się to zrobić samemu. Jedni potrafią zmienić pracę z dnia na dzień, inni przeprowadzić się na koniec świata, inni skoczyć ze spadochronem. A jeszcze inni pić piwo przed TV. Każdy ma inne umiejętności i boi się czegoś innego. Podziwiam go za to, że potrafi wyjść z tej swojej pieprzonej strefy komfortu (nie cierpię tego słowa) i ruszyć przed siebie. Bez większego planu i bez pieniędzy. Dlaczego? Bo wtedy jest skazany na proszenie o pomoc. Po pierwsze walczy ze swoimi słabościami, żeby kogokolwiek o cokolwiek poprosić. Po drugie może się przekonać, że ludzie są dobrzy. Bo z reguły są. Ma już jedną taką podróż za sobą, gdzie zajechał do Francji za 5 euro i przeżył tam tydzień, trafiając w większości na cudownych ludzi. Ale i tych mniej też. Dlatego nie mam problemu z powiedzeniem, że się boję. Bo łatwo jest podróżować rajanerem ze złotą kartą, trochę trudniej z samym sobą, na piechotę.
Możemy dywagować, czy potrzebna jest do tego odwaga. Rafał o sobie i o odwadze mówi tak: – Gdybym miał to ubrać w słowa, to odwagą jest dla mnie gotowość do zachowywania się zgodnie ze swoimi zasadami i bycie gotowym na ponoszenie ewentualnych konsekwencji tych zachowań. Za to robienie czegoś przy braku świadomości możliwych konsekwencji (lub nie godzeniu się z nimi) to głupota. Odwagą jest też dla mnie stawianie czoła swoim słabościom, niezależnie od tego z jakim efektem. I odwagą jest branie odpowiedzialności za swoje życie, swoje zachowania i swoje decyzje. A ucieczka od odpowiedzialnością jest dla mnie tchórzostwem (inna sprawa, jak rozumiemy odpowiedzialność).
Dlaczego bez pieniędzy? Bo nie nauczył się prosić o pomoc. Bo żyjemy w czasach, w których mamy narzucony schemat, że powinniśmy być superhiperzaradni i zajebiści. Ktoś mi kilka dni temu powiedział, że proszenie o pomoc było dla niego upokarzające. A nie powinno być. Sama mam ten problem i prędzej zakopie się w gównie po uszy, niż poproszę, żeby mi ktoś podał rękę.
– Wiem, że nie posiadajac gotówki, kart i mając zablokowany dostęp do kart będę musiał prosić o pomoc w trakcie wędrówki. I, co dla mnie ważniejsze, będę tą pomoc musiał przyjąć, by móc jeść i mieć siły kontynuować. Jest to dla mnie teraz ostatnia z rzeczy, których jeszcze się nie nauczyłem i ostatnia, przed którą czuję irracjonalny lęk – bo w końcu „powinienem sam…”. A jeśli chcę pójść dalej i zrealizować to, czego pragnę, to ta moja słabość mi to uniemożliwia (zresztą nie od dzisiaj).
A co z takiej podróży? Oprócz znajomości, wrażeń i nowych umiejętności. I przede wszystkim poznania siebie w sytuacjach trochę innych niż droga do pracy, droga po dzieci do szkoły, praca, droga rowerowa czy kolacja w knajpie za rogiem.
– Co mi to daje? Szansę i spokój. Spokój, bo nawet jeśli zrezygnuję po jednym dniu, to przynajmniej spróbowałem. Szansę – bo jeśli się uda to kolejny lęk zniknie z mojego życia. No i całe mnóstwo ludzkich historii, przygód, widoków, kondycję, sprawdzenie się itp, ale to wszystko tylko przy okazji Skąd pomysł? Nie pamiętam dokładnie. Myślałem wiele razy o takiej podróży, ale realnie zaistniała w mojej głowie dopiero, gdy szukałem sposobu na poradzenie sobie z lękiem. Z wielu opcji ta wydawała się najtrudniejsza. Coś w stylu „za nic w świecie!”. I dlatego ją wybrałem.
Każdy z nas ma inne sposoby radzenia sobie z lękiem. Jedni nie robią z nim nic, inni wolą obśmiewać cele i marzenia innych a jeszcze inni wybierają swoją drogę. Każdy z nas jest inny. Szanujmy to.