Gdyby świąt nie było, mogłabym w spokoju kupić sobie szalik, którego kupić nie mogę. Bo wszyscy w pośpiechu przepychają się do promocji po nowy telewizor, nowy tablet i nowe cyber życie. Po prezenty, którymi chcemy kupić chwilę z bliskimi i wynagrodzić im, że na co dzień na nich warczymy albo nie mamy czasu. Gdyby świąt nie było pan Tadeusz, który teraz dźwiga pod pachą wielką wywrotkę dla nie swojego dziecka, dla którego wywrotkę dźwigać wypada, bo posuwa jego mamusię, mógłby w spokoju kupić sobie wódkę i wypić ją bez wyrzutów sumienia. Gdyby świąt nie było…
Kiedyś myślałam, że nie lubię świąt, bo już nie mam 5 lat i ta atmosfera cudownie polukrowanej rzeczywistości zaczęła mi być obca, bo dorosłam. Teraz jestem tego pewna. Tak samo jak faktu, że nie zagubił mi się duch Bożego Narodzenia tak jak stówa, która uwiera i nie chce się znaleźć. Jestem po prostu rozczarowana. Tym, że święta to nie magiczny czas u Griswoldów, tylko zaczarowana fikcja, bo tradycja, bo mama gotowała cała noc kapustę i zjeść wypada nawet jak się jeść nie chce, bo tak robią wszyscy tego jedynego dnia w roku, o tej jedynej godzinie, kiedy nie umieją robić nic innego.
Święta powinny być magiczne. Tak wmawiają nam okładki kolorowych gazet, z których krzyczą do nas niechujowe panie domu, usiłując nas przekonać, że każda z nich robi 12 potraw, pracując po kilkanaście godzin na dobę ma czas kupić prezenty, przydygać choinkę, kupić mężowi brzydki krawat, a w trakcie przygotowań nigdy nie padnie słowo” kurwa”. Moje były magiczne. Kiedyś. I tak jak wiem, że bycie dziewicą już mi się nie zdarzy, świąteczny zachwyt też mi się raczej nie przytrafi.
Last Christmas wyjące z głośników w Tesco nie spowoduje, że kupię 2 kg mąki więcej. Ani pani, która pyta się czy szampon zapakować na prezent. Ani wyuzdane aniołki zachwalające swoje opłatki nie dodadzą świątecznej atmosfery, bo zdecydowanie pomyliły świątynie.
Raz do roku zdarza się, że ludzie, którzy na co dzień są drapieżnikami, przemawiają ludzkim głosem. Raz do roku nudna Kryśka z księgowości podczas firmowej wigilii ma szanse na niefirmowe rżnięcie z nieciekawym informatykiem. Raz do roku powinieneś zagryźć zęby, podziękować teściowej za 8 dokładkę, światu za nienajgorszą żonę i cieszyć się ze skarpet. Potem wspólne fałszowanie kolęd, piąty kawałek sernika, trzecia seta i można zalegnąć przed telewizorem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Albo iść zionąć wódą na pasterkę jak na prawdziwego Polaka przystało.
Nie lubię obowiązków, no chyba, że mi za nie płacą. Nie lubię pudrowania rzeczywistości i zachwycania się białym, jak widzę szary, nie mam choinki i daruję życie wszystkim karpiom świata. I nawet ten sernik zjem i postaram się nie zabić aniołków, ale za rok o tej porze będę mieć bilet na drugi koniec świata.
Ten tekst na poprzednim blogu miał najwięcej komentarzy. Pewnie dlatego, że miał nośny tytuł (Święta są dla świętych czyli dlaczego wolę gang bang od Bożego Narodzenia). W dyskusję włączyły się wszystkie panie domu, które chciały mnie przekonać, że jestem uszkodzona, bo wolę seks od świąt. Albo to były brzydkie Kryśki, sama nie wiem.
W każdym razie w tym roku trochę Was oszczędzę i tytuł jest inny. Świąt nie lubię tak samo. Nie dlatego, że mam traumę z dzieciństwa. Nie mam. Do 10 roku życia byłam jedynym dzieckiem w rodzinie, jak wchodziłam do pokoju to nie miałam gdzie postawić stopy, tyle czekało na mnie prezentów. Nie dlatego, że wybili mi połowę rodziny i notorycznie jest mi smutno. Dlatego, że już nie jestem dzieckiem. Wtedy nie widziałam tego całego galimatiasu i faktu, że ludzie w ten dzień się starają, bo tak wypada. Inna sprawa że jakieś 30 lat temu było mniej syfu, galerii handlowych, zrytych łbów i instagrama. W każdym razie dziś święta mnie uwierają. Robię prezenty i przyklejam uśmiech nr 856 bo tak wypada, ale to nie moja bajka. W ten jeden dzień w roku zdradzające żony/mężowie będą się dzielić opłatkiem i udawać, że nic się nie stało. Będą za prezenty kupować czas i uwagę, bo tak trzeba. Na firmowych wigiliach ludzie będą sobie życzyć wszystkiego najlepszego, chociaż codziennie kopią pod sobą nie doły a rowy całe.
Jestem idealistką. Chciałabym, żeby świat był piękny i dobry jak w bajkach Disneya. Ale nie jest. I święta tego nie zmienią.