Święta są magiczne. Pod jednym warunkiem – masz 5 lat, wierzysz w świętego mikołaja, wszystkie bogi, miłość na całe życie i to, że będziesz żyć wiecznie. Jest urokliwie, bo nie musisz zapieprzać w kuchni od rana do nocy, przyklejać sobie rodzinnego uśmiechu, oprócz czekania na prezenty – nic nie musisz.
Jak byłam dzieciakiem przygotowania do świąt zaczynało się gdzieś na początku listopada. Radosne oczekiwanie, kiedy TO wreszcie nadejdzie. Magia, która już nigdy nie wróci i nie będzie nam dana. Magia wiary w to, że prezenty przynosi gościu z długą brodą, a świętujemy dlatego, że inny gościu przyszedł na świat. Ach gdybym wtedy miała dzisiejszą świadomość, celebrowałabym te dni kawałek po kawałku, nie spiesząc się do świata dorosłych.
Czekałam zjadając po kolei czekoladki z kalendarza, a dziadek w powietrzu rysował mi, co dostanę. Dziwnym trafem zawsze wychodził mu domek dla lalek. Albo ja zawsze ten domek chciałam dostać. w każdym razie to się nigdy nie wydarzyło. Być może dlatego, że umiał rysować tylko kowbojów.
Nie pamiętam, kiedy przeżyłam mikołajowe rozdziewiczenie i utraciłam kawałek dziecięcej niewinności. Chyba gdzieś pomiędzy wkładaniem smoczków pod choinkę w zamian za prezenty a chwilą, gdy całe dnie obserwowałam w łazience pływające karpie. Miłość od pierwszego wejrzenia. Jak zahipnotyzowana siedziałam przy nich od rana do wieczora, puszczając im małe stateczki w wannie, żeby się nie nudziły i pisząc pierwsze wiersze na ich cześć. A potem tuż przed wigilią zadecydowałam, że nigdy ich nie zjem i tak mi zostało przez 12 lat.
Z biegiem czasu święta traciły na znaczeniu. Wciąż jeszcze uśmiechałam się pod nosem słuchając Last Christmas, miałyśmy nawet taki konkurs na studiach, która pierwsza i gdzie usłyszy boskiego dżordża. Ale już bardziej wolałam dawać, niż brać, a radosne oczekiwanie przesunęło się na początek grudnia.
Im jestem starsza, tym mniej czekam. Im jestem starsza, tym mniej mi się święta kojarzą z przyjemnością, a bardziej z obowiązkiem. Im jestem starsza, tym częściej zastanawiam się nad wszechobecną hipokryzją – co świętujemy, skoro nie wierzymy?
Święta bez dzieci to po prostu spotkanie dorosłych ludzi. Miło spędzony czas, nareszcie razem, a nie w biegu. Mogłabym uciec na narty, na plażę, albo na piwo. Ale zostaję. Chyba dlatego, że mimo iż nie wierzę w mikołaja i stajenkę, to wciąż wierzę w to, że pewnego dnia odnajdę w sobie ten magiczny fragment dziecięcych świąt.