Nie marzyłam o Albanii. Ba, ja nawet po powrocie do starej pracy w ogóle o wakacjach nie marzyłam. I jeszcze pakując się przed samym wyjazdem myślałam, ej ja naprawdę muszę tam jechać? Ten kraj wyszedł zupełnie przypadkowo. Jadąc we trzy chciałyśmy połączyć to, co nas wszystkie interesuje, bez straty dla którejkolwiek z nas. Trochę przygód, trochę plaży, trochę zwiedzania i trochę kraju, który nie jest na wskroś europejski i zrujnuje nam kieszenie.
I tak wybór padł na Albanię i sporo w tym zasługi Ryanaira, który ma loty z Poznania na Korfu. A ja bardzo lubię, jak już wysiądę z samolotu, być od razu w domu, a nie jechać przez pół kraju dłużej niż de facto lecę.
Korfu jest fajne. I chętnie tam wrócimy na dłuższą wyprawę, bo w naszym przypadku było to jedynie miejsce przesiadkowe, choć i tak zostałyśmy tam na dwa dni. Korfu ma ciepłą wodę, białe kościołki, pyszną fetę, kręte uliczki starego miasta i Greków, których mogłabym jeść łyżkami. Nasz wynajemca, który odebrał nas z lotniska w środku nocy powiedział, że przed kryzysem ekonomicznym każdy dzień był dla nich jak fiesta. Teraz co najwyżej drugi. Tak, Grecy zdecydowanie bardziej nadają się do fiestowania niż do pracy. Ale za to właśnie tak ich lubimy.
Korfu ma też sporo turystów. Wielkie wycieczkowe statki spływające z całej Europy wypluwają starutkich Niemców, Anglików i inne nacje, żeby wygrzali sobie kości i wydali trochę euro. Korfu jest piękne. Ale nie jest dzikie. Nie tego szukałyśmy.
Z Korfu do Albanii można się dostać promem, który płynie 30 minut. I jest to jeden z droższych elementów wycieczki (19 euro jedna strona). Biura przewoźników usytuowane są przy nowym porcie i w zależności od rodzaju promu albo godziny, możecie wybierać w ofertach. Przy czym musicie uważać, bo pod koniec sezonu czyli tak jak byłyśmy my (ostatni tydzień września) do Albanii można się dostać albo rano albo wieczorem.
Odprawa na granicy jest czystą formalnością. Pani z okienka sprawdza dowód, mimo, że Albania nie jest w unii paszport na szczęście nie jest potrzebny. Potem siadamy w wodolocie, który pamięta czasy wczesnego Gierka i fruuu możemy płynąć. Po 30 minutach dobijamy do brzegu. W porównaniu z zielonym Korfu Albania wydaje się wyblakła i przykurzona, a Saranda przypomina egipskie kurorty sprzed 30 lat. Pierwsza moja myśl? Rozczarowanie! Ja chcę wracać do cywilizacji! Do pięknych sklepów, pięknych ludzi i turystyki jak z obrazka. To była jedyna taka myśl. Potem z każdą sekundą zakochiwałam się w Albanii bardziej i bardziej.
Saranda
Saranda to taki typowy kurort. Trochę Hurghada a trochę nasze Mielno. Polski słychać na każdym kroku, bo Polacy w tym roku Albanię wzięli szturmem. W weekendy jest tam pełno ludzi zjeżdżających się zabawić z połowy Albanii. To obok Durres i Vlory jeden z największych kurortów wypoczynkowych i chociaż nie cierpię takich miejsc, jest idealny do wypadów na resztę kraju. Obok wielkich hoteli oferuje apartamenty do wynajęcia. My nasz poszukałyśmy przez airbnb, bo uważam, że to najlepszy sposób na tanie podróżowanie. Chociaż pierwsze moje odczucie było takie, że ktoś nas oszukał i za chwilę zderzymy się twardo z albańską rzeczywistością.
Noclegi
Noclegi bukowałyśmy jakieś 2 msc wcześniej i za 4 doby w apartamencie z dwiema sypialniami i widokiem na zatokę i całe miasto zapłaciłyśmy 650 zł do podziału na 3. Malutko. Dzień przed przyjazdem aktywnie mailowałam jeszcze z panem, żeby ustalić godzinę przybycia i dostałam informację, że odbiorą nas jego rodzice. Po czym udało nam się wcześniej wsiąść na prom i poszłyśmy przed odbiorem kluczy coś zjeść. Po kolacji droga miała być łatwa i przyjemna. Nie była, bo google maps z racji kosmicznego internetu za 5 min zeżarło mi 300 zł (dlatego jeśli chcecie nawigacji w telefonie polecam pobranie aplikacji google maps offline, sprawdza się równie dobrze). W Albanii jest tak, że jak stoisz na chwilę na drodze i widać, że masz problem ludzie podchodzą do ciebie sami i pytają w czym pomóc. Do nas też podeszły panie pytając nienaganną angielszczyzną – tak, Albańczycy wiedzą, że mają tylko piękne morze i piękne góry i turystyka to ich przyszłość, czy szukamy noclegu. My, że tak ale już mamy no i właśnie nie możemy znaleźć tej ulicy. Pani wzięła od nas kartkę z rezerwacją, zapytała czy już zapłaciłyśmy i pokręciła smutno głową. Acha, pomyślałam, nieźle się zaczyna! Po czym wykręciła numer do pana, opieprzyła go, że się zgubiłyśmy i słodko nam wyjaśniła, że jego rodzice czekają na nas…w porcie. I za chwilę po nas przyjdą i żebyśmy się nie martwiły nic a nic. W tym czasie jej córka angielskim lepszym od niejednego Brytyjczyka zabawiała nas rozmową. Gdy już nas odebrano i dotarłyśmy na miejsce na stole w domu czekała na nas rakija, w lodówce zimne napoje i piwo oraz kosz owoców. A na nasze zachwyty nad pięknym widokiem z tarasu na całe miasto mama naszego wynajemcy po prostu się rozpłakała. Tak. Albańczycy są bardzo dumni ze swojego kraju. Wszędzie wieszają czerwone flagi z orłem, także w autach. I ogromnie się cieszą, że turyści nareszcie odkrywają piękno Albanii. I czuć w tym jakąś szczerą wdzięczność. I zachwyt nad naszymi zachwytami. Albania kradnie serce już na zawsze.
Ludzie
No właśnie, ten kraj to ludzie. Ich ciepła, serdeczna natura. Ich uśmiechy, nawet jak mają niewiele. Z niefajnym traktowaniem spotkałyśmy się tylko raz, gdy pan wyzwał nas od idiotek bo w miasteczku turystycznym szłyśmy po złej stronie drogi. Może miał po prostu zły dzień. Cała reszta to przyjaźń. Miałyśmy swoją ulubioną restaurację, do której pod koniec chodziłyśmy nawet na 3 posiłki dziennie i obsługiwał nas zawsze ten sam kelner, kłaniając się w pas. Nie dlatego, że zostawiałyśmy mu napiwek. Dlatego, że taki był. Na pożegnanie powiedziałyśmy mu, że jest najlepszym kelnerem na świecie, a on każdą z nas pożegnał uściskiem dłoni i życzeniami wszystkiego najlepszego. A rodzice naszego wynajemcy codziennie rano ze swojego balkonu, który sąsiadował z naszym opuszczali nam roletę, żeby nas słońce nie obudziło. Czułyśmy się jak księżniczki. Ktoś mnie zapytał, czy Albania jest bezpieczna. Zwłaszcza dla 3 kobiet. Ani przez moment nie poczułam, że nie jest. Chyba, że chodzi o góry:)
Góry
Góry są wszędzie. Bliżej lądu są małe góry. A potem już te całkiem duże. A im wyżej w góry, tym bardziej dziko. Niestety nie byłyśmy na północy, za to mamy plan na następną wycieczkę!:) Żeby nie siedzieć w jednym miejscu pożyczyłyśmy sobie auto. Samochód udało nam się pożyczyć za 25 euro za dobę, co uważam za naprawdę świetną cenę. No może auto nie było pierwszej świeżości, ale to moja wina, bo za cholerę nie chciałam automatem. Więc wsiadłam do starego jak świat szarana (ach te sentymenty) i pomknęłyśmy. Żeby za chwilę zawrócić. Bo w samochodzie świeciły się wszystkie możliwe kontrolki, w tym hamulec ręczny. Podjeżdżamy do Albańczyka pokazując mu, że nie działa i auto broken. Na co on, że no problem no problem! Jechać. No to pojechałyśmy! A raczej pomknęłyśmy, w górę i w górę i w górę. A potem w dół, w dół, w dół. A od przepaści dzielił nas tylko mały murek. Za to pocieszałyśmy się, że skoro na tych podjazdach kozy i krowy dają radę i tir z ładunkiem cegieł, to my i szaran też! Dał. Oddając auto Albańczyk sam był zaskoczony, że wróciłyśmy bez jednej ryski. Na sobie i na szaranie.
Jedzenie
Jak ktoś lubi owoce morza, będzie zachwycony. W Albanii jest tanio. Tak tanio, że Polacy są tam królami życia i nie muszą wszystkiego przeliczać na złotówki. Po prostu idziesz do knajpy, zamawiasz z karty co chcesz i jesz aż pękniesz. Albańczycy jedzą też dużo warzyw, a ich sałatki mają ogromne porcje. W samej Sarandzie polecam gorąco restaurację Limani tuż przy promenadzie, która specjalizuje się w owocach morza z własnego połowu, świetnych pizzach i makaronach. Wszystko przy nieskazitelnej obsłudze, naprawdę niejedna knajpa mogłaby się od niej uczyć. Jest też darmowy deser po kolacji. Oczywiście sorbet z limonki! W sklepach też jest tanio. Choć dzisiaj mój znajomy z pracy, który w Albanii jest zakochany i był kilkukrotnie mówił, że jeszcze kilka lat temu ceny były takie, że nie wiedział co robić z pieniędzmi. Albania za kilka lat zmieni się jak Chorwacja, jeśli więc marzycie o pięknym i tanim kraju, pora się spieszyć. A i koniecznie odwiedźcie jakąś piekarnię i skosztujcie ich słonych ciast z serem, szpinakiem albo cebulą. Pyyycha. Po kilku dniach wizyt w tej samej piekarni dostawałyśmy już ciepłe rogaliki za darmo. No po prostu raj!
Co zobaczyć?
Albania ma wszystko. Góry, wodę, piękne plaże – chociaż część jest kamienista, musicie jechać do Ksamilu. Jego biały piasek i błękitny kolor wody są lepsze niż na Seszelach. A i miejscowość dużo mniej kurortowa, chociaż nie wiem jak jest w szczycie sezonu. Zaliczyłyśmy też słynne Blue Eye – takie błękitne źródło w parku przyrodniczym. Ładne, jednak mnie nie zachwyciło. Wspięłyśmy się na własnych nogach na zamek Lekuresi w Sarandzie, żeby z niego podziwiać widok na całe miasto, Korfu i okolicę. Odwiedziłyśmy też uroczą Gjirokastrę, która przypomina francuskie miasteczka – wąskie kamienne uliczki i dachy, malutkie sklepiki z lokalnymi pamiątkami i wielki zamek górujący nad miastem. Jeśli chodzi o pamiątki najlepiej kupić to, co wyrabiane lokalnie. Niestety Albańczycy w tej kwestii w większości stawiają na badziew z Chin, bo nie doszli jeszcze do tego, że rękodzieło liczy się najbardziej. Mają piękne dywany, wełniane torebki i papucie i na to należy stawiać! No i koniecznie Butrint. Nie tylko dla żółwi. To perełka archeologiczna wpisana na listę Unesco, gdyż krzyżują się tam korzenie greckie, rzymskie, bizantyjskie i jeszcze wiele innych naleciałości.
Teraz na pytanie o Albanię i o to, czy jechać odpowiedziałabym tylko – kiedy? Bo jeszcze tyle nie widziałam! W ogóle obiecuje sobie podróżować częściej i podziwiam Brazylijkę, którą zabrałyśmy na stopa z Blue Eye, podróżującą po całej Europie i bliskim Wschodzie w zamian za pracę. W ogóle ludzie, którzy nie podróżują coś bezpowrotnie tracą. Trzeba poznawać inne kultury, żeby samemu móc się rozwijać. A jeśli nie macie dużo pieniędzy Albania będzie idealna, żeby zacząć!
Ceny:
Walutą albańską są leki, które najlepiej wymienić na miejscu. W sklepach wymieniają bez oszukaństwa po najnowszym kursie. Podczas naszego pobytu dostawałyśmy za 1 euro od 124 do 126 leków.
Śniadanie w restauracji – omlet z warzywami lub szynką i bekonem plus chleb i kawa – 250-300 leków
Talerz kalmarów z grilla – 900 leków
Pizza – 500 leków
Woda mineralna– 20 leków
Pizza 500- 900 leków z owocami morza
3 leżaki na plaży i parasol – 300 leków
Piwo lokalne – 200 leków
Aperol – 300 leków
Wstęp Butrint – 700 leków
Ostatnia doba w naszym apartamencie (zostałyśmy dzień dłużej) – 20 euro na 3 osoby