Najpierw weszłam na Tindera, bo szukałam tematów na bloga i ludzi do rozmowy. Potem okazało się, że już nie mam chłopaka, więc moja obecność tam jest całkowicie uzasadniona. A skoro niektórzy ustalili już, że się puszczam, to tak szukam kogoś z kim się mogę puścić długo skutecznie i niejeden raz. I uderzyło mnie jedno. Ciekawi ludzie zawsze mają jakiś defekt. Nieciekawi nie są dla mnie.
Rozmowy na Tinderze w większości wyglądają tak samo:
Hej
Hej
Cześć
No siema
Co słychać
Rmf fm…
Pod koniec już nie wytrzymuje, bo mój mózg nie przyswaja takiej ilości fajnej treści.
Ale do rzeczy. Chodzi o to, że ludzie nie potrafią flirtować. I nie mówię teraz tylko o mężczyznach, żeby nie było, że ciągle się przyczepiam. Mój brat przez dłuższy czas miał aplikację i jest podobnego zdania. Jeśli kogoś nie widzisz, przynajmniej na początku, nie ma interakcji pomiędzy głosem, gestem, zmysłem węchu i feromonów, to jedyne czym możesz uwieść jest słowo pisane!
I nie chodzi mi o bajerę w stylu dokąd idziesz długonoga antylopo albo czy bardzo bolało, jak spadałaś z nieba, ale o zabawę słowem. O to dyskretne przerzucanie piłeczki na drugą stronę stołu, balansujące na granicy zmysłowości. O inteligentne nawiązanie do zdjęcia, opisu albo w ogóle do czegokolwiek, ale takie z ikrą. Takie, że będzie się chciało pomyśleć – wow jaki fajny koleś, chcę go poznać bliżej albo chociaż z nim porozmawiać. Serio, to nie jest trudne. Żeby kogoś zaintrygować, wystarczy się trochę wysilić.
Przez moje 3 przygody z Tinderem nałapałam tych pokemonów z 300, ale osoby z którymi mi się dobrze rozmawiało mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Nie dlatego, że jestem zarozumiałą tępą dzidą, jak mi ktoś ostatnio zarzucił, tylko dlatego, że jednak nad dymanie (o wow!) przedkładam rozmowę i chciałabym na randce mieć szanse prowadzić dialog, a nie wewnętrzny monolog układający w mojej głowie plan ucieczki.
I tego też niektórzy panowie nie potrafią zrozumieć. Że po takiej zaczepce hej siema heloł ładna dziś pogoda nie umówię się z nimi na randkę, bo jednak najpierw wolałabym zamienić kilka zdań. Nie ważne w jakiej formie – pisanej czy przez telefon. Uchroni mnie to od kombinowania po 15 minutach, jak się wyswobodzić. Jeśli nie zaklika w necie, w rzeczywistości też nie zaklika. Tego jestem pewna.
Pomijam fakt, że dorośli faceci potrafią sobie wpisać szlachta nie pracuje albo wyższa szkoła robienia hałasu ( kto nie ma tindera spieszę z wyjaśnieniem – jest tam możliwość wpisania zawodu, pracodawcy, łotevaa – chodzi pewnie o to, żeby poznać od razu potencjalne możliwości portfela, kto wie). Takich od razu klikam w lewo, bo to nie moja bajka.
Rozumiem fotki przy motorach, monitorach, na wakacjach, pod wodą, w przestworzach czy z dziećmi. Wtedy od razu wiadomo, kto ma jakie pasje. Nie rozumiem fotek zegarków, mercedesów, wnętrz domu, fotek przy kominku albo na basenie. Widocznie nie jestem targetem. A już najbardziej szanuję tych, którzy piszą, że szukają skoku w boku albo mają zdjęcie majtek czy pejczy. Wtedy sprawa jest jasna i od razu wiadomo, o co chodzi. Bo przecież i tak jakieś 90% w tej aplikacji szuka seksu, chociaż część deklaruje, że na pewno nie ONS (one night stand). Ci, którzy nie deklarują albo nie mają zdjęć pejczy i tak nieustannie krążą wokół tematu zachowując się mniej więcej jak słoń w składzie porcelany, czyli cii – pilnuj się, żeby nie napisać słowa sex, dymanie, nic z tych rzeczy, ale subtelne „ale mnie nosi na wiosnę” w co drugim zdaniu na pewno nie zostanie przez nią rozpoznane jako zachęta do seksu.
I wiecie, co jest najgorsze? Że każdy mężczyzna, który wyda mi się inny, interesujący, z charyzmą ma jakiś defekt. Narkotyki, alkohol, problem z byłą, problem ze sobą, terapię przed, po albo w trakcie, dda, śmierć w rodzinie, odtrącenie albo wielbi kilka kobiet na raz. Czyżby ludzie ciekawi musieli przejść jakąś życiową traumę? Czy na przeciwległym biegunie od Sebixów leżą ludzie poharatani przez życie, których nikt nie chce?
A co jest pomiędzy?