Czasem sobie myślę, że im więcej związków, tym lepiej. Człowiek już wie, czego chce a czego nie chce i nie porusza się po omacku w matrymonialnym świecie. Czasem pojawia się irracjonalny strach. Zaszczepiony przez sumę wszystkich relacji, wszystkich słów, które padły i przeżytych historii. Strach, że ktoś zachowa się tak, jak zachował się ktoś inny. Strach, kiedy wydaje mi się, że rozpoznaję symptomy i karma czai się tuż za rogiem.
Myślę, że jeśli karma wraca, to za to co zrobiłam swojemu pierwszemu chłopakowi kolejne 5 lat nie miało prawa mi wyjść. Albo co zrobiliśmy sobie nawzajem. Z drugiej strony związki się kończą, ludzie zakochują się w innych albo po prostu zmieniają i chcą dla siebie czegoś innego. Ale słowa zostają. Słowa kotwice, które przywiązują ludzi do siebie. Słowa obietnice. Słowa klucze do cudzych serc, umysłów i życia. Słyszałam te słowa wiele razy. Tak wiele, że dziś dla mnie nic nie znaczą, a i sama wypowiadam je chyba bez zastanowienia. Dlatego obiecałam sobie, że teraz tak nie będzie.
Kiedy powiedzieć kocham cię? Czy jest na to odpowiednia chwila. Kiedy być szczerym, a nie rozgrywać uczucia w myśl zasady, że kto się pierwszy odkryje ten przegrał. I czy to w ogóle trzeba mówić? Nie pamiętam wszystkich moich kocham cię, pamiętam wszystkie te wypowiedziane do mnie. I kurde szczerze? Czasem coś dzieje się za szybko. Ja rozumiem, że hormony buzują, że nagle wydaje ci się, że spotkałeś kogoś wyjątkowego, że teraz już będzie inaczej, że chcesz z kimś iść przez życie i go chronić. I wpadasz na pomysł, żeby koniecznie mu o tym powiedzieć. Ale za 2 tygodnie możesz już czuć inaczej…To trochę tak, jakbyś mówiąc kocham cię, mówił sprawdzam. I czy biegniecie w tym samym kierunku. A jeśli nie? Albo jeśli sarny zmyliły trop i to ty się pomyliłeś? Wiele razy słyszałam to po tygodniu albo dwóch. W sumie wszystkie moje najkrótsze relacje zaczynały się od wielkiego kocham na wstępie, powtarzanego kocham po 10 razy dziennie, pokazówki, jacy to jesteśmy szczęśliwi i wielkiego pierdolnięcia. Dziś wiem, że wolę poczekać. I że to narcystyczne historie, w których bombardowanie miłością jest na porządku dziennym. Na początku. A potem wszystko się rozpada w przeciągu jednej chwili.
Kiedyś czekałam bardzo długo. Ten jeden raz wiedziałam, że było wypowiedziane z rozmysłem. Że nie jest po to, żeby mnie do siebie przywiązać z braku innego wyjścia ani po to, żeby usłyszeć to ode mnie. Jest wypowiedziane dlatego, że ktoś postanowił być ze mną na zawsze.
No właśnie, na zawsze. Nie ma na zawsze. Nie wolno tego mówić. Bo tego nie można obiecać. To kolejne słowo kotwica, które zasadza się w umyśle drugiego człowieka i daje pewność. Sprawia, że ludzie przestają się starać. Przestają być czujni. Kocham cię to słowo związane z wyrażeniem tego, co się czuje. Na zawsze to słowo obietnica, której nie można spełnić. A obietnice bez pokrycia są jedynie mrzonkami.
Nie lubię też, gdy ktoś mówi, że jestem jego najważniejszą miłością albo najważniejszą kobietą. Tak, jakby to można było wartościować. Każda kobieta i każdy związek jest inny. Każdy ci daje coś innego i uczy czegoś nowego. Usłyszałam to kiedyś po tygodniu. Serio? Stary, ty mnie wcale nie znasz. Nie można tak pochopnie wyciągać wniosków, bo słowa wypowiadane w przypływie uniesień czy emocji zapadają w pamięć. I co z tą pamięcią wtedy, gdy ktoś mówi – już cię nie chcę? Bo pojawił się ktoś inny najważniejszy?
Pomijam fakt, że większość moich facetów chciała mi zrobić dziecko. Za cholerę nie wiem dlaczego, bo jasno deklaruję, że nie chcę mieć dzieci. Ale skoro ktoś uznał, że jego geny fajnie by było połączyć z moimi, to uznaję to za wysokiej klasy komplement. I mimo, że się nie rozmnażam, to jednak biorę to sobie do serca.
Uważaj zatem na to, co mówisz. Słowa mają znaczenie. Nie mów czegoś tylko dlatego, że już czas. Że tak wypada, albo chcesz kogoś do siebie przywiązać.