Musze się Wam do czegoś przyznać. Kompletnie nie umiem randkować. Jestem trochę jak mała Marysia, którą mama zabrała w gości, żeby się pochwalić pociechą. Mam różową sukienkę, dołeczki i rozkoszne loczki i gdy tak mnie wszyscy obserwują a achy i ochy sypią się z każdego kąta ja wołam, że chcę kupę.
Pokazywanie wersji demo, zanim pojawi się wersja demon, jest jak handlowanie żywym towarem. Swoim własnym. Trzeba się pokazać zawsze od najlepszej strony i niekoniecznie od razu od tyłu. Ponieważ moje życie jest w dużej mierze na opak, nigdy nie byłam na klasycznej randce, gdzie sukienki, kolacje przy świecach i lot do Dubaju. U mnie zawsze kończyło się piwem nad rzeką albo laską na balkonie.
Poznałam ostatnio fajnego faceta. Takiego, że mama już dała na zapowiedzi a tata szykował do ślubu golfa trójkę. No ale skończyło się jak zawsze. Uciekł czyli kupa totalna.
Facetów biorę stamtąd, gdzie jest ich na pęczki, prężą swoje muskuły, pokazują baseny i leżą na ladzie tak, że tylko wziąć do piersi i przytulić. Z sympatii. Na tindera jestem już chyba jednak za stara. Takie hobby, nie oceniajcie. Średnio co drugi mój facet był z internetu. A co pierwszy nie.
Jak chcecie sobie poczytać o sympatycznych perypetiach zapraszam do tego tekstu!
Ale do brzegu. Poznałam fajnego faceta. Tzn. na początku nie był fajny, bo ani w moim typie ani gadka się nie kleiła, a jak mnie ktoś nie zainteresuje w pierwszych 3 mailach, to nie ma szans. Ale jakoś tak od maila do maila robiło się ciekawiej aż dobrnęliśmy do momentu, w którym jest pat czyli poruszyliśmy już kwestie ulubionych potraw i traum z dzieciństwa. Ale odezwał się na następny dzień, co było miłe albo po prostu czuł się samotny. Traf chciał, że akurat był Sylwester i od słowa do słowa przegadaliśmy cały dzień i pół nocy. I on, że do mnie przyjedzie. Bo za chwilę rusza w trasę (mój mózg od ostatniego muzyka zakodował sobie, że następny też musi być muzykiem, w dodatku z wyższego levelu, czyli coś na pograniczu Eurowizji i Woodstocku) i koniecznie musi mnie poznać. W trasie jak w trasie, wiadomo cipek na pęczki, więc warto czasem wiedzieć, czy jest do czego wracać czy lepiej się zabawić. Ja w panikę. Ale jak tak od razu? Nie zdążę schudnąć, pomalować paznokci a prezerwatywy 1 stycznia są trudno dostępne. No ale czego się nie robi dla miłości! Założyłam majtki, umyłam podłogę i czekam.
A musicie wiedzieć, że prawie zawsze umawiam się z facetami w terenie. No bo jednak jak ktoś ci wjeżdża na chatę, to po pierwsze jak będzie kijowo, to mu nie powiesz, że ma już spadać, bo wyjdziesz na niegościnną. A i on nie wyjdzie po 15 minutach, no chyba, że uda że zapomniał czegoś z samochodu i już nie wróci. Na świeżym powietrzu to jednak łatwiej jest uciec. Poza tym jak ktoś gna do ciebie dwie godziny, to nie po to, żeby podyskutować o Tołstoju. Najczęściej myśli, że zaliczy. No ale nie ze mną te numery! Wcześniej uprzedziłam, że co jak co ale na pierwszych randkach to ja się nie dymam, chyba, że zostanie do śniadania i policzymy to jakoś razem godzinowo tak, że wyjdzie co najmniej pięć.
No więc czekam. W końcu wchodzi cały na czarno, metalowy książę ciemności. I to jest fajne, bo nie widzę w nim muzyka, chyba dobrego muzyka, nie znam się na metalu. Widzę fajnego kolesia, który jest superinteligentny i nieśmiały. I ja już jestem rozłożona na łopatki. A potem piję wino i to jednak źle wychodzi. Ja plus wino plus facet równa się katastrofa. Ja nie mam instynktu samozachowawczego. Ja jak mam się ładnie zaprezentować, to pokaże na dzień dobry wszystkie swoje wady w myśli idei, że jak mnie takiej nie zechcesz, to nie zechcesz mnie wcale. Bo ja to moi drodzy mam tak, że albo ktoś mnie od pierwszej minuty wielbi albo zapamięta jako swoją największą traumę.
No ale chyba nie jest źle bo gadamy 6 h. 6. Powtarzam słownie sześć. Toż to prawie mój najdłuższy związek! Chociaż tak teraz sobie myślę, że w pewnej chwili zabrakło mu papierosów i chciał iść po nie do samochodu. Ale jednak musiało mu się mnie zrobić żal, bo się w końcu znalazły. Ugotowałam mu też jedzenie, chociaż chciał iść na miasto, a ja oponowałam, że zamknięte. No i tak teraz sobie myślę, że cholera zmarnowałam mu dwie szansy ucieczki.
Jakby nie było te 6 godzin nie sugerowało towarzyskiej porażki. Zapytał kiedy się zobaczymy i czy przyjadę na koncert. A potem zaczął się zbierać, w pośpiechu zostawiając torbę. Oho – ale zrobiłam wrażenie, pomyślałam. A on po prostu nie mógł się doczekać, aż wyjdzie!
No sami widzicie, nieustające pasmo sukcesów! Zero seksu, zero komplementów, kotek zdechł. A szkoda, bo to fajny facet był i mamy dużo wspólnego, nasze dzieci mogłyby urywać szczurom główki, a ja w imię miłości wytatuowałabym sobie czachę na prawym policzku. A tak znowu wibrator i czytanie brawo girl, ehhh.