Jestem z miasta. Tego miasta, zawsze się do tego przyznawałam i zawsze byłam z tego dumna. Zwłaszcza, że to słychać!(nie wiem, czy widać i czuć, w końcu prowincja to prowincja). Mam festiwal we krwi i jak tylko zbliża się lipiec żyję i oddycham festiwalem.
A – a może by tak na festiwal. Pierwsze festiwalowe wspomnienie
Mam pięć lat i idę z rodzicami kupić parówki, bo tylko tam były. Do piersi dumnie przypięta plakietka jakiegoś zespołu podobno uprawniała mnie do bycia vipem i wszyscy mieli mnie witać (ach te tatusiowo-męskie ściemy). Nikt mnie nie witał, ale też było zacnie. Kolorowo, głośno, hałaśliwie, inaczej. Słuchający Coehna i Bajora rodzice chodzili tam bardziej z ciekawości, więc nie wyssałam tej muzy z mlekiem matki, widzę dziwnych ludzi na ulicach i to miasto wtedy moje, przez chwilę jest także ich. A potem jest rok 2006 i wszystko się zmienia. Mój pierwszy festiwal taki prawdziwy, taki od początku do końca, taki od rana…no właśnie prawie do rana.
B – buty
Glany, wszędzie glany. Nie jestem glanowcem, nigdy glanów nie miałam, ale glany są ważne, inaczej możesz po dzikim pogo amputować sobie paluchy. Glan jest też od niedawna symbolem miasta, a pomnik w kształcie buta wita festiwalowiczów i przejezdnych. Być na Jarocinie i nie siedzieć na bucie? Obecność obowiązkowa!
C – ciąg dalszy
Festiwal ma swój ciąg dalszy, po latach niebytu i w niektórych kręgach -złej sławy, że brudasy, ćpuny i w ogóle be. To dobrze, że ma. I chociaż na mapie letnich festiwali jego znaczenie jest z roku na rok marginalizowane dla wielu to wciąż najważniejsza impreza w roku.
D – dzieciaki
Dzieci jest zawsze dużo, chociaż wydawałoby się, że to miejsce dla dzieci zupełnie nie jest. Dzieci panków, dzieci skinów i dzieci zwykłych ludzi. W mini glanach, w słuchawkach, siedzące na trawie, biegające, słuchające muzyki, tańczące i śpiące na ramionach swoich rodziców też. Bo rodzice kiedyś tu przyjeżdżali i teraz wracają. Tak rośnie nowe, festiwalowe pokolenie.
E – europejski?
Pojawia się coraz więcej zarzutów, że bez pazura, że nijaki, że coraz bardziej hipsterski i lemingowy. Możliwe. Ale to już nie będzie nigdy taki sam festiwal jak w prl-u i malkontenci muszą się z tym pogodzić. Mimo, że rzeczywistość wciąż jest chujowa, nie ma już co kontestować i wspólnego wroga też nie ma. Więc bawmy się i słuchajmy muzyki. Ci młodzi ludzie, którzy zjeżdżają z całej Polski w dupie mają jak było kiedyś, liczy się tu i teraz!
F – fajni ludzie
Festiwal to okazja do spotkań. Bo jak tu nie wypić piwa z kimś, kogo widziało się rok temu. Jak nie pogadać ze starymi znajomymi, jak nie poznać nowych, kiedy wszędzie pełno fajnych ludzi. Można się przysiąść i zacząć rozmowę o niczym i o wszystkim, by po godzinie witać się jak starzy kumple. I tak krążymy, zamieniamy słowo z każdą znajomą twarzą, wymieniamy emocje, chłoniemy siebie, czas i atmosferę. A falująca masa wkoło robi to samo.
G – Grabaż
Grabaż jest na stałe wpisany w Jarocin. Grabaż to wg mnie, obok Kazika i Nosowskiej (ale o niej za chwilę) najlepszy polski tekściarz. Na Grabażu zawsze są tłumy. Miewał, jak każdy, lepsze i gorsze dni, a co roku prawie w festiwalowym rozkładzie Strachy zamieniają się z Pidżamą. Jest lament, że zagranicznych gwiazd coraz mniej, ale ludzie głosują nogami. Na Grabażu zawsze są tłumy wydzierające się na całe gardło przy Piła Tango czy Bułgarskim Centrum Chujozy. Aż się ma Dygoty…
H – Hey
Kaśka jest jedna… Hipnotyzuje, przyciąga… Przyciąga też deszcz. W tym roku padało tylko 5 minut. Tylko na HEY (dwa lata temu ulewa przerwała ich koncert). I może właśnie dlatego jest magiczna. Przeprosiła za deszcz… Kończy każdy utwór swoim nieśmiałym– nooo, dziękuję bardzo… i wydaje się wtedy taka malutka, chociaż jest wielka.
I – irokezy
Kiedyś symbol festiwalu, teraz mimo tego, że władze zamieniły nagrodę Złotego Kameleona na złotego irokeza jest ich coraz mniej (naliczyłam zaledwie kilka). Wielkie, kolorowe czuby na cukier były symbolem buntu, zaspokajając jednocześnie potrzebę wyróżnienia się w szarym tłumie, chociaż na chwilę. Dziś ludzie z irokezami to takie kolorowe ptaki na wymarciu, ale irokez zawsze będzie lepszy niż huntery. Nie róbmy z Jarocina Openera. Grunt to bunt.
J – ja, ty, oni czyli my
Moi ludzie, chociaż nie moi. Znajomi, przyjaciele, dobre dusze. Wierni fani. Jarocina, festiwalu, tego ducha, którego nie ma nigdzie indziej. To przez chwilę jest nasz czas i nasze miejsce i chociaż po 3 dniach imprezy padamy na twarz, kolejny festiwal może być w tym tygodniu.
K – księżyc
Taki księżyc jest tylko tu i tylko wtedy. Co roku o tej samej porze wielka, pyzata pełnia wisi nad polem festiwalowym i magnetyzuje – wykonawców i fanów. Można zawyć do księżyca, można zawyć nad sobą, można się zachwycić jego pięknem i pięknem chwili. Wierny obserwator, czuły uczestnik rozjaśnia mrok, oświetla twarze, dodaje wrażeń.
L – lepiej, żeby lepszy
Zawsze może być lepiej. Może być większy, chociaż już nie tam, bo więcej ludzi po prostu się nie zmieści. Może być więcej gwiazd tych zza wielkiej wody i wielkiego, muzycznego świata, ale historia pokazuje, że ludzie i tak najbardziej lubią to, co znają. Może być bardziej openerowo. Ale Opener jest jeden i Jarocin też jest jeden. Jeśli pozostanie w tym samym punkcie za kilka lat pewnie formuła się wyczerpie, a imprezy z wielkimi sponsorami go przyćmią. To wybór między historią a komercją, walką o publikę i nostalgią. Obawiam się, że którykolwiek z wyborów zostanie dokonany i tak może być nieodpowiedni.
Ł – łydki
Gdy jestem zmęczona, kładę się na trawie. I patrzę w niebo. A potem patrzę na łydki. Mam przed sobą morze łydek, opalonych damskich, owłosionych męskich, łydek w trampkach, umięśnionych łydek podrygujących do rytmu, kiedy Happysad śpiewa Łydkę…Ale to nie wszystko…Wyspowiadasz się, jeszcze przed snem chcę Cię mieć czystą…
M – miłość
Love is in the air. Od kilku lat jestem tam sama, chociaż nie samotna. Chciałam pokazać to miejsce i ten czas kilku ważnym ludziom w moim życiu, ale nie wyszło, więc oglądam pary i cieszę się obecnością przyjaciół. Pary na krótko, które poznały się na polu namiotowym i za chwilę rozjadą w dwa różne końce kraju, pary na dłużej, które co roku o rok starsze stoją w tym samym miejscu pod sceną. To w ogóle jest dla mnie festiwal pięknych ludzi i chociaż w Gdyni czy na innym festiwalu pełno jest wyszukanych stylizacji i szafiarek takie laski są tylko tu, piękne i ostre zarazem. I tacy faceci tylko tu, ostrzy i piękni zarazem.
N – na rękach
Nie zna życia, kto nie płynął na fali. A fala wyrzuca swe ofiary na brzeg fosy przy scenie. Tylko po to, żeby za chwilę te przepełnione euforią twarze wróciły w kłębowisko ludzi, by móc jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz.
O – opaski, organizacja
Znak rozpoznawczy wielbicieli festiwali i nie lada gratka dla kolekcjonerów, niektórzy mają zaopaskowane całe ręce (swoją drogą nie wiem, jak im to przez cały rok nie przeszkadza). Opaska to taka festiwalowa hierarchia, ci, którzy jej nie mają zazdroszczą tym, którzy mają jednodniowe, ci z kolei zazdroszczą tym, którzy mają karnety, a ci zazdroszczą vipom i foto, że mogą wejść tam, gdzie inni nie wejdą. Kawałek sznurka zaciśnięty na ręce na 3 dni staje się twoją przepustką do innego świata. Podobno niezdejmowalna (ale tylko podobno, znam patenty, nie zdradzę!)
Organizacja – ochrona maca tylko na początku, co dla niewymacanych może być nie lada gratką. Jedzenie niestety z roku na rok coraz gorsze, a piwo coraz bardziej rozwodnione. Więc nie dziwię się, że ci, którzy mają okazję przy okazji kilku potknięć zbić forsę to robią. I dobrze. Dużo zadowolonych ludzi to lepszy świat. A toy toi więcej nie trzeba, jest w sam raz, i nawet papier był! A jakby komuś zabrakło uroczy pank rozdawał przed wejściem długie, powiewające, szare kawałki:)
P – punki
Punki i skini – kiedyś odwieczni antagoniści, jedni kolorowi drudzy czarni i mroczni, zwalczali się jak tylko mogli. Dziś na festiwalu punk jest jeden, słownie jeden. I bez niego, przynajmniej dla mnie nie ma tej imprezy. Na kolejne 3 dni ma kolejne 3 odsłony, co roku takie same – spodnie dzwony z zamkami do pośladków, skórzana kurtka i biały podkoszulek jak James Dean albo hawajska koszula (wiem, że to mało punkowe, ale jego po prostu trzeba zobaczyć!:). Śmiejemy się, że pewnie jest jakimś wziętym prawnikiem albo dyrektorem finansowym i przyjeżdża się wyszaleć. Tańczy lepiej od Presley’a, swoim uśmiechem czaruje wszystkie kobiety i bawi się tak, że 20-latkowie mogą patrzeć z podziwem.
R – rów
Za płotem pełnym zaopaskowanych jest inny świat. Lepszy, gorszy? Inny. To świat tych, którzy nie chcą wejść albo nie mogą. Więc patrzą przez płot, siedzą na rowie pola rzepaku (w tym roku), piją i palą i tańczą i zawierają znajomości. Niektórzy twierdzą, że na rowie jest lepszy festiwal, niż w środku, bo wszystko słychać, wszystko widać, ale jego duch jest tu, a nie tam.
S – sen, syf, smród, sex
W czasie festiwalu się nie śpi. Odsypia się po, bo sen nie jest ważny. Syfu nie ma, kiedy w południe przychodzimy na kolejne koncerty jest czysto jak w domu mojej matki, chociaż trawa po 3 dniach oblegania przez tłumy ma swój specyficzny zapach. A seks jest podobno wszędzie i równie łatwo go dostać co hiv, chociaż to nikogo nie odstrasza. Jeden ze znajomych ucieszony zdradził, że tyle dup ile miał w trzy dni nie miał przez cały rok, zatem niech dla tych szczęśliwców festiwal będzie co tydzień. I niech Grabaż błogosławi festiwalowe dzieci.
T – tylko tu
Co roku wybieram się na Openera. Nie dojechałam nigdy. Mimo Krakowa na Coke też było mi nie po drodze a i moja przygoda z Wawą ominęła jakoś festiwale. Może to i dobrze. Bo wtedy ten MÓJ festiwal byłby jednym z moich wielu, a tak jest wyczekany i jedyny. Najfajniejszy, najlepszy, najbardziej klimatyczny i swojski. I niech tak pozostanie.
U – lubione
Ulubione nie jest jedzenie, bo z roku na rok jest coraz gorsze. Ale przecież nie o jedzenie chodzi. Najważniejsza wszak jest muzyka! I dzięki festiwalowi odkryłam wiele cudownych kapel. Editors, Gossip, Ska-p, Flogging Molly, Ignite, IAMX, czy chociażby tegoroczne odkrycia – Frank Turner i Dr. Misio. Do posłuchania tu:
W- wygląd
Wygląd jest ważny, ma być wygodnie, ale i modnie też. Modnie w zbuntowanym stylu. Zachwycają mnie maluchy w szarawarach, zachwycają piękne dziewczyny w szortach z nogami do samej szyi, zachwycają ich faceci z tym błyskiem w oku, który każdy facet mieć powinien. A najbardziej zachwyciła mnie miss mokrego podkoszulka, która miała najlepsze cycki jakie kiedykolwiek widziałam.
xyz – jest zajebiście! Koniec i kropka.
Foty: Waldemar Stańko presto-fotografia.com, Przemysław Szeszuła