Nie ma powrotów. Wiem o tym dobrze ja sama i zbyt często mówię to Wam. Chcesz żyć przyszłością, zapomnij przeszłość. Będąc osadzonym we wtedy bardzo łatwo jest przegapić jutro. Czasem zdychamy za tym jednym jedynym. Za tą najważniejszą. Co jednak w sytuacji, gdy tych ważnych było kilku lub więcej? Gdzie każdy następny jest elementem do równania? I choćby nie wiem co i nie wiem kiedy, nigdy nie będzie posiadał pewnych wybranych cech. Które miał on. I on. I on. Każdy coś miał. Żaden nie będzie miał wszystkiego.
Czasem żałuje. Nie tego, że poszalałam, bo niektórzy szaleją o wiele bardziej. Tego, że próbowałam zabić moją wrażliwą naturę, sprawdzając co jest za kolejnym i kolejnym zakrętem. Bo dziś siedząc na kanapie z wymarzonym facetem zamiast cieszyć się chwilą potrafię pomyśleć, no tak, ale on nie ma tego…
Im więcej doświadczamy, im więcej osób poznaliśmy tym większy katalog tego, co lubimy a co nie możemy stworzyć. I to jest fajne. Wiemy już, że poranny seks leży nam dużo mniej, niż wieczorny, że lubimy się przytulać i imponuje nam cudza wiedza. Tylko, że ta wiedza okupiona jest serią wzlotów i porażek, a każda porażka wyryła nieodwracalny znak w naszym mózgu. I sercu.
Bo skoro go wybrałyśmy, to znaczy że musiał mieć coś fajnego. I te zalety tworzą jakiś kosmiczny rys osobowości. Postać idealną, która nie istnieje złożoną ze wszystkich postaci, które nas spotkały.
I nie jestem odosobniona w tym przypadku. Mój przyjaciel, który też z niejednego pieca chleb jadł mówi czasem, że to one way ticket. Że zdarzyła mu się świetna historia z jeszcze lepszą kobietą i że ona rano wstaje, jest pięknie i cudownie po seksie i po wspólnej nocy, po czym mówi, że nie ma nic do jedzenia i czar pryska, bo poprzednia nigdy by go bez śniadania nie zostawiła. I ja wiem, że to jest złe. I że nie wolno porównywać, ale przy pewnym pakiecie osób dzieje się to samo. Ten jest super, ale tamten miał to i to. Ten mi zapewnia to, czego nie miałam. No ale nie mam tego. I tak w kółko. Ciężko wyłączyć wspomnienia. Jeszcze trudniej wyłączyć mózg i cieszyć się chwilą.
Raz do roku jest taki dzień, który pamiętam szczególnie. On kończył właśnie 45 lat, a ja próbowałam stanąć na rzęsach, żeby mu zrobić niespodziankę życia. I dostać to, czego sama nigdy nie dostałam. Pałac. Restauracja. Świecie. Szampan. Kolacja. Wypasiony prezent i zajebisty seks. Dostał to o czym zawsze sama marzyłam. Ale nasze drogi nie poszły w tym samym kierunku. Może dlatego, że się bał. Może dlatego, że miał żonę. A może wszystko razem.
Raz do roku wysyłam mu życzenia na urodziny. Zawsze pamiętam. I zawsze będę pielęgnować to, co między nami było. Nie ważne, że miało swój koniec. Ważne, że istniało. I tak jak zawsze odpisuje mi na swój sposób, jaka to nie byłam ważna i jak bardzo nie zmieniłam jego życia. Tego roku coś mnie cholera podkusiło. Zapytałam, czy kiedykolwiek by od niej odszedł. Chociaż nie wiem, po co mi ta wiedza. Bo to przeszłość. My jesteśmy inni. Ta historia już się nigdy nie wydarzy. Ale czasem dobrze jest dostać w łeb. Bo najgorzej, jak się człowiekowi coś wydaje…
Usłyszałam, że odszedł.
Ale przecież nie do mnie…
I wrócił. Bo nie była mną…
Gdybym miała 20 lat pewnie taki bajer kosmicznie by mi zaimponował. Dziś podziwiam jego żonę, że znosi z godnością te wszystkie ekscesy, bo ja bym go wywaliła na zbity ryj. Jednym zdaniem zburzył wszystkie wspomnienia, które między nami były. Wszystkie iluzje, które dopowiedzieliśmy sobie w głowie, po „co by było gdyby”.
Pamiętam taki dzień, kiedy powiedziałam mu, że kiedyś mu się znudzę i odejdzie, bo już wie co jest wart. I zacznie z tej wiedzy robić użytek. Sprawdzać, czy jest jeszcze atrakcyjny. I kogo może mieć. Kiedy odpowiedział, że tylko ja i że wróciłam go do żywych. Pamiętam taki dzień, kiedy chciałam, żeby podjął decyzję. Kiedy miałam dosyć bycia tą drugą ( to o tym mówi tekst Czekając na Godota. Bo niestety oni w większości nie odchodzą). Pamiętam, kiedy wydawało mi się, że nasza miłość jest tak wielka i tak ważna, że podjęcie takiej decyzji to pikuś.
Jak widać nie była. Podjął ją z kimś innym i dla kogoś innego, żeby mi napisać, że musiał wrócić do żony, bo nie była mną. Podziwiam ich. Serio. Podziwiam iluzję, którą sobie stworzyli. Bo jak bardzo trzeba stawiać płacenie wspólnych rachunków i fakt, że ktoś Ci poda herbatę gdy nie domagasz nad swoją własną godność.
Myślałam, że miłość może się zdarzyć. Może się zdarzyć każdemu. Facetowi po ponad 20 latach znudzonemu sobą i własnym małżeństwem, potrzebującego bodźców i świeżego powiewu powietrza. „Miłość” i takie sytuacje co 2-3 lata to zwyczajne kurewstwo.
Bo najgorzej jak się komuś coś wydaje…
Jak się uwierzy, że można mieć każdą.
Tak samo, jak wydawało się mnie, że to co nas spotkało było wyjątkowe.