Uwielbiam, jak do mnie piszecie. Serio! Niektóre wiadomości są smutne, inne piękne, jeszcze inne powtarzają się wciąż i wciąż, bo tkwicie w zaklętych kręgach. Wszystkie ważne. I wiem, że się czasem wkurzacie, że „zalecam” Wam kochanie siebie, rozmowy i terapeutę. Jeśli mogę cokolwiek zalecać. Bo to super, że traktujecie mnie jak guru od relacji. Tylko raz ja żadnym guru się nie czuję, bo i owszem chcę wiedzieć więcej, czytam i się rozwijam. Ale mam za sobą sporo nieudanych związków wcale nie dlatego, że tylko druga strona popełniała błędy i była be. Ja też! I wiecie co? Dalej popełniam. Nikt nie jest doskonały, ważne, żeby chcieć. Bo jeśli nic nie zrobicie, mówiąc tylko, że nie umiecie, to nic się nie zmieni.
Nie wiem, co się stało. Może to kompilacja kilku czynników, o których poniżej. Może się cholera starzeję, bo za chwilę 40-tka i ta magiczna granica pomiędzy mogę wszystko a zaraz umrę zostanie przekroczona. Może polubiłam siebie. I znielubiłam emocje. Może to dzięki Niemu. A może wszystko naraz. Nie pozjadałam wszystkich rozumów. Wciąż się uczę. Zadaję pytania. Słucham siebie. Ale na pewno kilka rzeczy pomogło mi zrozumieć pewne mechanizmy i dało bodziec do zmian.
Wiem, że pewnie to dziwnie wygląda, że często polecam Wam terapię. Bo terapia u nas niestety ma jeszcze ten stygmat, że jak chodzisz do psychologa, to znaczy, że masz coś z głową. Psycholog=świr, jakkolwiek to nie zabrzmi, a przecież my wszyscy tak kurewsko chcemy być normalni. Nie. Wszyscy jesteśmy „świrami”! Skoro możemy z katarem biec do lekarza i do ugryzienia komara wzywać pogotowie, to możemy iść też do lekarz od naszej głowy i myśli. Wydajemy kupę hajsu na siłownie, ciuchy i sztuczne rzęsy, a tak bardzo wstydzimy się jeszcze zrobić coś ze sobą. Zamiast tego wolimy napisać jestem jaka jestem, ustawić status związku na to skomplikowane i narzekać w nieskończoność. Pisałam już o terapii w tekście Leżę na kozetce i tylko jeszcze raz powtórzę – terapeutę też się wybiera. Po pierwsze trzeba wybrać rodzaj terapii, który nam odpowiada najbardziej – Gestalt, humanistyczna, poznawczo-behawioralna, psychodynamiczna czy jeszcze inna. Każda bazuje i pracuje na czymś innym. Musimy też wybrać człowieka, z którym będziemy lubili pracować. I nie oczekiwać zmian po 3 wizytach. Raz, bo terapeuta (albo psycholog, bo to różnica) Wam nie da recepty. On ma uruchomić proces, a raczej pomóc Wam go uruchomić w sobie i zrozumieć pewne kwestie. Dwa, bo to jest proces. Długotrwały. Indywidualny. Nic się nie zmieni po 3 ani po 5 wizytach. Czasem potrzeba roku, dwóch albo pięciu. I dużego wkładu pracy. Mam za sobą dwa procesy terapeutyczne. Ogromnie dużo dały mi też studia. Czytam. Szukam. Chcę zrozumieć, jak działa ludzka psychika. Jakie schematy nami powodują. Bo nawet jeśli sobie powiecie, koniec teraz chcę inaczej, a nie wiecie jakie popełnialiście błędy ani jakie mechanizmy lękowe Wami kierują, to nawet jeśli macie poczucie, że teraz będzie inaczej. To niestety nie będzie. Istnieje spora szansa, że wpadniecie w relację opartą na tym samym schemacie. Bo wybieramy podświadomie. Nie świadomie. Chcieć inaczej to jeszcze nie znaczy umieć.
Polubiłam siebie. Jasne, że jak mam PMS to stoję przed lustrem i prawie płaczę, ale serio nie wiem czy to za sprawą wieku czy dlatego, że przestałam rzygać i nieustannie sobie cisnąć. Czy może dlatego, że czuję się piękna i ważna, taka się właśnie czuję i to widać. Bo mimo, że mam tyle na wadze, że chyba nie pamiętam tej cyfry, to już się nie katuje. Szczęśliwy człowiek to uśmiechnięty człowiek, nie zawsze chudy albo superfit. Nie każdy musi być miss fitness. Dziś już to wiem. Nie muszę się karmić męskim wzrokiem, żeby czuć się dobrze. To był zaklęty krąg, w którym chciałam być albo ładna dla niego albo dla nich, żebym mogła zdobywać facetów w nieskończoność, bo im więcej ich zdobędę, tym pewnie fajniejsza i wartościowsza jestem. Choć i tak w to nie wierzyłam. Dziś umiem sobie powiedzieć, Anka wyluzuj. Nie musisz mieć płaskiego brzucha, żeby się kochać. Nie musisz mieć krągłej dupy, żeby być z kimś. Najważniejsze, to być w porządku z samym sobą.
Nie porównuj się. Nie mów sobie, że możesz wszystko, jeśli tego nie chcesz i nie czujesz się na siłach. Wiem, że jako „guru” powinnam Wam to powiedzieć. Ale nawet jeśli czasem wydaje Wam się, że coś nie tak, ale generalnie jest ok i czujecie się z tym dobrze, to super! Dopóki związek, sytuacja, Wasze myśli nie robią Wam i drugiej osobie krzywdy, nie musicie nic zmieniać. W necie pełno jest motywacyjnych wpisów, że możecie podróżować, mieć kaloryfer na brzuchu, zdobyć świat. Najważniejsze to zrozumieć i zaakceptować, że nie musicie. Możecie, jeśli tego chcecie.
Znalazłam coś w czym jestem dobra! To przede wszystkim blog, moje miejsce, w którym piszę o sobie dużo intymnych rzeczy, ale też staram się Wam pomóc moimi słowami. Dać pocieszenie. Ukojenie. A czasem kopnąć w dupsko. I nie ma nic piękniejszego od komentarzy czy maili, dzięki pomogło! Ale też moja praca. Ważne, żeby znaleźć coś, w czym jest się dobrym, to dodaje wiary w siebie i swoje siły i na pewno pomaga w pokochaniu. Rok temu odeszłam z agencji do korporacji. Lubiłam to co robiłam, ale wciąż wydawało mi się, że za mało umiem i za mało wiem. Że może to nie moje miejsce, bo wygranych przetargów jak na lekarstwo i po prostu nie idzie. A w korpo to rozwinę skrzydła i zostanę kiedyś dyrektorem czy coś. Po 2 miesiącach miałam dość bycia trybikiem w maszynie. Wróciłam do agencji i wiecie co? Po tym jak zabrakło mojej „koleżanki” (celowo dałam ją w cudzysłów, bo pewnie każdy ma taką koleżankę, która się dzięki Wam dowartościowuje), która mi przy każdym moim pomyśle mówiła, wiesz co to chyba nie jest dobre, to tak nie do końca, może byś to zrobiła inaczej okazało się, że wszystko zaczęło działać. Uwierzyłam w swoje siły i swoje koncepcje. Stworzyliśmy zajebisty team, który wygrywa i umie do tego przekonać klienta. I to mi dodało wiary. Że umiem. Potrafię. Że się znam. Że powinnam słuchać siebie. Znajdźcie coś, w czym jesteście najlepsi. Pasja. Praca. Dzieci. I róbcie to i mówcie sobie każdego dnia, jestem zajebista/zajebisty!
Przebaczyłam moim rodzicom. Był taki moment w moim życiu, kiedy mocno ich obwiniałam za swoje porażki uczuciowe. Za to, że ojciec w młodości robił mi emocjonalne jazdy, które powodują, że mój mózg nie umie dziś inaczej. Za chłodną matkę. Za wszystko. Aż zdanie usłyszane na zajęciach pierdolnęło mi mocno w głowę. Wszyscy mieliśmy jakieś dzieciństwo i każdy w spadku coś dostał. Nie ważne co dostałeś. Ważne, co z tym zrobiłeś.
Historia z kłamcą to był chyba punkt zwrotny. Ten stres i emocje, które doprowadziły mnie do choroby spowodowały, że zrozumiałam, że tak nie chcę. Dostałam żółtą kartkę od losu i wiem, że mogłam trafić gorzej albo on mógł mnie bardziej wykorzystać. Pożyczyć kasę. Żerować na mnie kilka lat. Okłamywać i dobrze się bawić. Moja pogoń za emocjami doprowadziła mnie do ściany i świadomości, że chcę spokoju. Bezpieczeństwa. Stabilizacji. Zaufania. Szacunku. I że w tym wszystkim też mogą być piękne emocje. Ale już bez tych złych.
Z emocjami jest jak z nałogiem. Im dłużej wytrwasz, tym mniej tęsknisz. Ja przy kłamcy te emocje przedawkowałam. Im dłużej ich nie ma, tym mniej ich szukam. Albo znalazłam gdzie indziej. Albo zastąpiłam pozytywnymi. Czy mi ich kiedyś zabraknie? Nie wiem. Czy będę tęsknić za byciem uczuciowym żebrakiem? Za tym, że ktoś nie odbiera telefonu. Nie odpisuje. Nie szanuje mnie. Chce. Nie chce. Chce. Nie chce. Nie mam pojęcia. Ale to tak jak z zastanawianiem się, co by było gdyby. Ważne jest to, co jest. I praca nad sobą, żeby nie dopuścić do tego, co było.
I wreszcie ostatnia sprawa, ale nie najmniej ważna. Najważniejsza. Długo nie dawałam tej relacji szans. Broniłam się. Wyszukiwałam sobie minusy, wyszukując plusy w przeszłości. Tamten miał to. A tamten tamto. A wszyscy mieli jeden wspólny mianownik, byli porąbani. On nie był. Czekał cierpliwie. Był ze mną, gdy czekałam na wyniki. Był obok, gdy tego potrzebowałam. Po prostu był. Czułam Jego obecność. I Jego chęć. I nie czułam presji ani przymusu. Starał się. Starał się tak jak nikt i jak nikt mnie rozśmieszał. I to mnie ujęło. Zawsze chciałam mieć obok siebie kogoś, kto wie i czuje jaka jestem i nie powie mi, hej jesteś porąbana tylko przeczeka chwilę burzy (to a propos tego, że nie jestem idealna, jak potrzebuję emocji, umiem zrobić awanturę o ziemniaki) i powie, nie bój się jestem i nigdzie się nie wybieram. Bo większość awantur i gnoju w związkach bierze się ze strachu. Tego nieuświadomionego. Z poczucia, że ktoś jest lepszy ode mnie i sobie pójdzie, a ja znowu zostanę sam. Jesteśmy równi. Mamy swoich znajomych, swoje prace, swoje pasje, swoje słabości. Nasza relacja to nie rywalizacja. Ani próba sił. Oboje wiemy, co przeżyliśmy i jak to na nas wpłynęło. Mamy też swoje lata. Może dlatego umiemy w niektórych momentach odpuścić, bo naprawdę nie warto. Już się nie boję, że ktoś nie odbiera telefonu. Nie czekam na odpowiedź na wiadomość 3 dni. Nie czuje, że się poświęcam, zapieprzając za każdym razem do niego. On tego nie wie, ale nieświadomie nauczył mnie akceptacji. Uczy mnie nieprzywiązywania wagi do błahostek. Bo przez to świat się nie zawali. Szanuję i podziwiam to, jakim jest człowiekiem. Dobrym, mądrym i wrażliwym. Podziwiam za życiowe cele. Pierwszy raz od dawna wybrałam kogoś spoza swojego schematu. Nie dawcę emocji. Dawcę ciepła, bliskości i mądrości. Relację, która buduje a nie niszczy. Dzięki temu zamiast się skupiać na emocjach związanych z lękiem i niepewnością, mogę się skupić na tworzeniu, nowych pomysłach i na Nas. Nie żyję tym, czy zadzwoni, napisze, kiedy przyjedzie, dlaczego nie przyjedzie, czy jak się nie odzywa to mnie zdradza i kiedy mnie zrani. Żyję chwilą. Delektuję spokojem. Zamknęłam przeszłość i skupiłam na przyszłości. To, że możesz na kogoś liczyć i jesteś dla niego ważny jest lepsze od wszystkich emocji świata! To mówię Wam ja, uzależniona od emocji😊
Życzę Wam zmian. On są tuż tuż. Wystarczy chcieć. Wystarczy szukać. Wystarczy się rozwijać. Każdy umie powiedzieć nie umiem. To trudne. Każdy się boi. Każdy ma jakiś schemat, który go trzyma. Jeśli nie zrobisz kroku, zawsze będziesz stać w miejscu.
*Tytuł celowo jest modyfikacją jednego z tytułów, który już był. Tekstu, który napisałam dla kogoś. Brzmiał bez Ciebie wczoraj. Dziś wiem, że żadna relacja bez zbudowania mocnej siebie nie będzie zdrowa.