Czy istnieje magiczna granica partnerów seksualnych, która oddziela ludzi doświadczonych, ale porządnych od tych doświadczonych, ale rozpustnych? I ile to jest dużo, a ile w sam raz? Czy w dzisiejszym świecie seksu na wyciągnięcie ręki 100 kochanków to norma czy gruba przesada? A może seks jest w odwrocie i skoro atakuje nas z każdej strony, wróciliśmy do bycia staromodnymi, czekając, żeby oddać wiano temu, kto na to zasłuży, a nie temu kto nas dobrze zerżnie?
Zdziwiliście mnie wczoraj. Ja wiem, że ktoś mógł polajkować bloga, bo spodobał mu się obrazek. Ale ja piszę o relacjach i o seksie. Więc ciężko być zdziwionym, że Was o to pytam. A powstało takie oburzenie, jakbym co najmniej zamierzała Was rozliczać z tego kto z kim, ile razy i dlaczego. Jakbyście się wstydzili, że za dużo albo za mało. I tylko jedna albo dwie dziewczyny podały liczby, reszta twierdziła, że nie liczy się ilość tylko jakość. No tak. Jasne, że liczy się jakość i teoretycznie jakość powinna płynąć z doświadczenia. Ale tak naprawdę gdyby partner Wam powiedział, że liczba oscyluje wokół 100 czy 200 nie byłoby Wam do śmiechu. Nie pytałam też, czy pytacie o liczbę partnerów w związku. Uważam, że o tym nie powinno się rozmawiać, bo możemy dostać naszą ciekawością w łeb. I nawet jeśli nasz partner kiedyś był Casanovą, a teraz się przy naszym boku ustatkował, to co się okaże, gdy nie utargamy jego przeszłości?
A tak naprawdę moja ciekawość wzięła się z badań. Nurtujące pytanie zadał swoim użytkownikom serwis randkowy dla osób w związkach małżeńskich IllicitEncounters.com. Uczestnicy badania uznali, że magiczną liczbą jest liczba 12. Tylu właśnie partnerów gwarantuje odpowiednie doświadczenie seksualne i nie jest postrzegane jako rozwiązłość oraz skakanie z kwiatka na kwiatek. Posiadanie poniżej 10 partnerów zostało określone przez uczestników ankiety jako doświadczenie, ale jednak nuda w sypialni, natomiast 19 partnerów i więcej to już istna rozpusta i rozpasanie.
Wiadomo, że to się nie wymydli. Co najwyżej możemy popaść w uzależnienie od ekscytacji związanej z nieustannym poznawaniem nowych osób i nowych bodźców. Co potem ciężko przełożyć na stały związek. Z drugiej strony myślę, że im więcej rzeczy się spróbowało, tym mniej będzie nas korcić w stałym związku. Skoro odhaczyliśmy seks grupowy, trójkąty czy bdsm, mamy szansę nie umrzeć niespełnieni, jeśli nasz obecny partner miałby inne fantazje.
Tak naprawdę liczba partnerów seksualnych to mocno indywidualna sprawa i nikomu nie zaglądam do łóżka. Ktoś będący w długoletnim związku bez zdradzania nie może się równać z singlem, który co drugi dzień może spać z kimś innym. Albo codziennie, jak da radę. Żyjemy w innych czasach niż 20 czy 30 lat temu, teraz z seksem nie czeka się do ślubu, a i wszystkie aplikacje oraz tempo życia powodują, że jest łatwo dostępny. Niestety wciąż często mamy do czynienia z piętnowaniem czy zawstydzaniem kobiet, które tak jak faceci umawiają się na seks albo otwarcie mówią o swoim życiu seksualnym czy potrzebach. Nadal mamy do czynienia z podwójnymi standardami – facet, który miał wiele kobiet jest po prostu doświadczony. Kobieta, która miała wielu mżżczyzn to dla wielu „dziwka”. Dlatego często kobiety zaniżają liczbę partnerów. Co ciekawe, mężczyźni działają na odwrót, często podając liczbę znacznie wyższą, niż rzeczywista. Co tylko pokazuje, że myślimy stereotypami. I facet ma być jurny, a kobieta cnotliwa.
Wyniki z ankiety portalu podało w piątek chillizet uruchamiając własną ankietę. Co ciekawe prawie 40% zaznaczyło, że miało mniej niż 5 partnerów. I zastanawiam się, czy ktoś tu kłamie czy może wszechobecny seks powoduje, że część osób staje się „staromodna” i ofiarowuje się temu jedynemu?