A może nie każdy jest predystynowany do życia w parze. Może do cholery możemy być sami i nie ma nic w tym złego. Nie jesteśmy podludźmi. Nieudacznikami. Po prostu nie umiemy. Nie chcemy. Nie jest nam dane.
Wydaje nam się, że jesteśmy wolni. Możemy oglądać śmieszne filmy w internecie. Chodzić gdzie chcemy. No może teraz trochę mniej. Ale w sumie to nikt nas do niczego nie zmusza. No chyba, że mamy 5 lat i musimy iść spać. Ale generalnie wolność co nie? Tak nam się wydaje prawda? To teraz wyobraźcie sobie, że jesteście zmuszani do urodzenia dziecka z gwałtu. Do urodzenia chorego dziecka, które tuż po porodzie umrze. Do zniszczenia sobie życia.
Dzieciństwo. Magiczna kraina wiecznej szczęśliwości, kiedy naszym jedynym zmartwieniem było, czy Ola wyjdzie się pobawić. Dlaczego trzeba chodzić tak wcześnie spać, jeść marchewkę i jak się bardzo szybko biega, to czasem zbijają się kolana.
Straciliśmy coś. Gdy mieszkasz w XXI wieku gdzieś na świecie w mieście albo na wiosce. Nieistotne. Masz dwie ręce, dwie nogi, pracę albo zajęcie, które powoduje, że masz co jeść. Masz kogoś bliskiego albo siebie albo jeszcze lepiej wszystko naraz. I nie grozi ci codziennie śmierć głodowa, śmierć w zębach tygrysa albo kula w łeb to przestajesz być czujny. Zaczynasz trenować crossfit, jadać na mieście, zwiedzać każdy zakątek globu, bo możesz. Nie ma lepszej odpowiedzi. Móc. Straciliśmy coś. Straciliśmy nasze poczucie bezpieczeństwa i to jest w porządku, że się boisz.
Za to, że nic nie zrobiłam. Za to, że łóżka nie pościeliłam. Za to, że oglądałam seriale. Za to, że nie posprzątałam wcale. Za to, że nie poćwiczyłam. Za to, że kubka nie umyłam. Za to, że nie jadłam zdrowo. I będę na pewno grubą krową. Za to, że czas zmarnowałam. Za to, że się nie postarałam. Za to, że miało być wow i fajerwerki. A wyszedł guzik i dwie pętelki.