„To cześć”. „To cześć…”. A więc to koniec? Siedziałam na skraju paki samochodu dostawczego, smutno patrząc na mój życiowy dobytek. I na niego. Ostatnie spojrzenie na nasze pożegnanie, a w środku kolce nienawiści. Palant. Kocham go! Nie odchodź. Nie odejdę! I co teraz, do cholery?
Dokąd mam się udać? Jak będzie wyglądać moje życie? Jak ma wyglądać moje życie bez niego?! Czy wielka miłość zawsze zamienia się w wielkie gówno?
Dlaczego mnie to spotyka? Może to jakaś kara za wcześniejsze grzechy? Za wszystkie rzeczy, które zrobiłam, albo których nie zrobiłam. Za całokształt. Nie będzie happy endu. Nic już nie będzie…
Chciałam, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale jego dobrze już nie było moim dobrze. Kraków mnie przemielił. Przemielił naszą miłość, a teraz jej resztki, a raczej resztki mojego życia z nim, w postaci mebli i kartonów wracały. No właśnie dokąd?
Jadę do rodziców… Ja pierdolę, w wieku 31 lat wylądowałam w swoim dziecięcym pokoju, gdzie wszystko kiedyś wydawało się możliwe. Przez pierwszy tydzień leżę na zmianę na łóżku i na dywanie, chcąc umrzeć. Serio. To jest takie uczucie. Po prostu nie chce się nic czuć. I nie chce się bez tej osoby czegokolwiek. Dlatego to takie ważne, żeby mieć kogoś, kto poda rękę. I powie „chodź”, zapraszając znowu do świata żywych.
Realnie musisz sobie nagle radzić z tak wielką liczbą rzeczy… z poczuciem bycia najgorszym człowiekiem na świecie. I najsamotniejszym…
Przez miesiąc mnie nie było. Byłam jakimś konturem złożonym z mięśni i kości, ale zupełnie pustym w środku. Jakby mnie ktoś wyjął z mojego życia i wsadził do innego. Ratunku!
Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Myślałam. Myślałam o nim każdą chwilę. Dziś z perspektywy czasu widzę, że nie myślałam za to w ogóle o sobie. Cała byłam nim. Co mogłam zrobić lepiej? Bo przecież jak mnie „nie chce”, to coś musiałam zrobić źle.
Napisałam jednego SMS-a, czekając na wyrok. Bo on w przypływie miłosierdzia i pod wpływem matki postanowił, że się namyśli. Jak więzień w klatce swojego umysłu i swoich błędów.
Rozstania nigdy nie są proste. Trzeba już nie mieć między sobą żadnych emocji, żadnych uczuć, żeby jedna i druga strona podały sobie łapę na zgodę i na koniec. A tam, gdzie ktoś kocha, zawsze jest cierpienie. Zawsze jest za dużo słów. Za dużo myśli i często dużo bałaganu.
Ale byłam dzielna. Jeden SMS. Setki papierosów i wylanych nocą łez. Czekam. Czekam, żeby usłyszeć, że nie. Że dzięki, nie wyszło, trudno. „To na razie” – wstał z ławki, a ja nie mogłam się podnieść. To wszystko ważyło zbyt wiele. A więc teraz jestem osobno?
Nie ma już czekania, ale mnie też nie ma. Biegam codziennie i codziennie wracam biegiem z płaczem. Jest lato, a ja mam taki chłód w sercu, że trzęsę się z zimna. Mama mi mówi, że to minie. Sama sobie mówię, że to minie. Ale kiedy?
Pierwsze wyjście do ludzi, a ja utykam w swoim rozżaleniu. Znajomy służy mi pomocnym ramieniem, chusteczką i piwem. Przez chwile jest lekko, bo słowa płyną wartkim strumieniem. O mnie, o nas, o porażkach. Przecież jeszcze dwa lata temu siedziałam z nim w tym samym miejscu w innym momencie życia. Szczęśliwi robiliśmy plany, a teraz muszę wszystko zaplanować sama.
Pierwsze spotkania to jest jakiś nieśmiały wyłom w smutku. Zaczyna robić się lekko. I pojawia się cisza. Taka cisza, która pozwala nareszcie usłyszeć myśli o sobie, a nie tylko o nim. To kim teraz chcę być? Gdzie mieszkać? Co robić?
Kiedy zaczynasz robić pierwsze plany, wiesz, że jest dobrze. Bo wychodzisz z przeszłości w przyszłość. Jest jakaś nadzieja na nowe. I pierwsza ekscytacja.
Miłości się nie zapomina. Miłość się oswaja. Te historie, które mamy w sercach i pod skórą. One są już na zawsze naszym trwałym elementem. Znak firmowy.
Uczysz się z nimi żyć. Z czasem potrafisz się uśmiechnąć. Z czasem potrafisz pomyśleć bez złości i żalu o tym, że bywało fajnie.
Z czasem…
Tekst pochodzi z mojego najnowszego e-booka CO PO ROZSTANIU? Jeśli potrzebujesz zaopiekować się sobą w tym trudnym czasie, ta publikacja na pewno Ci w tym pomoże! E-book zamówisz tutaj KLIK