fbpx

Troje to już tłok!

przez Anna Ulatowska

Trzy osoby w związku to o jedną za dużo. A co w sytuacji, gdy tą trzecią osobą jest rodzic? O tym, jak trudne jest to doświadczenie wiedzą tylko ci, którzy żyją w relacjach nie tylko ze swoim partnerem/partnerką, ale i ich matką lub ojcem. Dlaczego niektórzy nie potrafią odpuścić kontroli nad dziećmi i tak ciężko jest im się pogodzić z faktem, że ich dzieci są już dorosłe i mają swoje życie?

W życiu każdego rodzica przychodzi moment, kiedy musi przejść z poziomu „jestem ci niezbędny do życia”, bo bez dorosłego niemowlę zginie do poziomu „jesteś samodzielną jednostką z własnym życiem i wyborami”. I to dla wielu trudne przeskoczyć od momentu jak ci wycierałem nos i tyłek, to całe życie muszę się tobą opiekować. I wiem, co jest dla ciebie lepsze.

W życiu każdego dziecka przychodzi moment oddzielenia się. Na początku, gdy jesteśmy jeszcze mali, zaczynamy wypróbowywać naszą wątłą autonomię – co będzie, jak będę głośno wrzeszczeć, że coś chcę albo położę się na chodniku i dostanę ataku histerii. Z biegiem lat rodzice muszą się nami opiekować coraz mniej, umiemy już sobie sami zrobić kanapkę, sami skorzystać z toalety i chodzić do szkoły. Podejmujemy decyzje, wyjeżdżamy na wakacje i ten proces oddzielenia się staje się coraz bardziej wyraźny.

Niestety wiele dzieci i wielu rodziców utyka na etapie niby jestem dorosły, ale jednak nie do końca, bo rodzice mają na ich życie znaczący wpływ. Nie mówię tu o momencie nieuczestniczenia w naszym życiu w ogóle, bo przecież rodzice (chyba że tego nie chcemy) są w naszym życiu obecni. Jednak zdrowe relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi znacznie różnią się od tych niezdrowych. My na zawsze pozostaniemy dziećmi naszych rodziców, ważne jest jednak, aby obie strony potrafiły uznać, że dzieci są dorosłe, dokonują swoich wyborów i że opieka rodziców nad nimi nie jest już im niezbędna. Przeżyją bez niej. Nawet jeśli upadną, wybiją sobie zęby, źle ulokują uczucia, to są ich wybory, za które jako osoby dorosłe powinny wziąć odpowiedzialność.

Mam takie wrażenie, że jednak trudniej jest się pogodzić z tym oddzieleniem matkom. Stąd często wchodzenie w rolę przyjaciółki córki, z którą rozmawia się codziennie przez telefon lub na żywo, udziela dobrych rad i generalnie jest się stale obecną w jej życiu. Albo mama, która uważa, że żadna kobieta nie będzie dla jej syna wystarczająco dobra. I która czuje się w obowiązku być non stop w jego życiu, kontrolować to co robi, jak robi i z kim. A gdy pojawia się jakakolwiek kobieta, można ją zacząć śmiało traktować jak rywalkę o względy jej syna. A przecież wiadomo, że żadna mu tak nie dogodzi jak matka!

Matki bardzo często wykorzystują też synów do różnego rodzaju pomocy, oczekując, że ten rzuci wszystko, czym się w tej chwili zajmuje i natychmiast odwiezie ją do lekarza czy na zakupy. To misterna, podświadoma manipulacja – chcę ci pokazać, że jestem najważniejsza i to mną masz się zajmować w pierwszej kolejności, przecież cię urodziłam!

Z drugiej strony jest i ojciec, który chroni swoją „małą” córeczkę przed każdym złem tego świata, a zwłaszcza przed partnerami, którzy mogą jej to zło wyrządzić. Wielu rodziców widzi w potencjalnych partnerach czy partnerkach swoich dzieci rywali, z którymi muszą nieustannie konkurować o względy.

Sporo dorosłych dzieci nie tylko nie potrafi się oddzielić od swojej rodziny pochodzenia, ale traktuje ją jako ważniejszą w dorosłym życiu, zapominając, żeby się skupić na rodzinie, którą tworzy z partnerem lub partnerką. Do tego pojawia się często poczucie winy w stosunku do rodziców. Psychologowie nazywają to konfliktem lojalności. Bo jak tu nie być w konflikcie, gdy rodzic utyskuje, że dziecko już o nim nie pamięta, nie ma dla niego czasu albo nie przyjeżdża tak często?

Te konflikty lojalności pomiędzy rodziną pochodzenia a obecną bardzo często powodują awantury z partnerami czy partnerkami. Jak pisze Judith Viorst w książce Małżeństwo dla zaawansowanych „nadmierne przywiązanie do rodziny pochodzenia oznacza, że jedno z małżonków nie może stać się dorosłym partnerem. Niedojrzały mąż lub żona odgrywa względem rodziców rolę dziecka: wdzięcznego, zobowiązanego, posłusznego, potakującego, zależnego, najlepszego z rodzeństwa, nienawidzącego rodziców, ale nie potrafiącego od nich uciec, gotowego poświęcić im życie, jeśli w końcu je pokochają. Dziecka, którego małżeństwo nigdy nie będzie jego nadrzędną relacją, które nie stworzy prawdziwych „nas””.

Viorst pisze też, że kochający rodzice pomagają się dziecku oddzielić bez lęku, że je stracą lub zagubią siebie. I że są w stanie zaakceptować nierodzicielską miłość partnera czy partnerki jako dobrą i wystarczającą dla ich dzieci.*

Dlatego tak istotne jest, żeby stawiać granice. „Zdarza się, że musimy postawić granice i ruszyć do boju, jasno powiedzieć rodzicom, że mimo ich gniewu, bólu i rozczarowania nie będziemy w stanie zrobić czegoś dla nich i nie możemy pozwolić, aby oni robili coś nam”.* Żeby umieć dojrzeć potrzeby swojego związku i nie stawiać relacji z rodzicami ponad to, co sami tworzymy. Żeby słuchać rad rodziców, jednocześnie podejmując przy tym swoje decyzje. I brać za nie odpowiedzialność.

Bliskie kontakty z rodzicami są ważne, istotne jest jednak, żeby odróżnić, czy wchodzimy w nie jako dorosły i dorosły, czy dorosły i dziecko, któremu nigdy niedane jest dorosnąć…

*Judith Viorst „Małżeństwo dla zaawansowanych czyli wszystko, co chcielibyśmy i powinniśmy wiedzieć, aby cieszyć się udanym związkiem”. Książkę zamówicie tu. Link afiliacyjny

zobacz moje książki

Może Ci się spodobać

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze

Wykorzystujemy pliki cookies w celu prawidłowego działania strony, korzystania z narzędzi analitycznych i marketingowych oraz zapewniania funkcji społecznościowych. Szczegóły znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Akceptuję Czytaj więcej

Prywatność & Polityka cookies
0
Kocham twoje myśli, proszę o komentarz.x